Gwiazd naszych wina

14:03 14 Comments A+ a-

 Tytuł : Gwiazd naszych wina


Autor : John Green


Liczba stron : 6312


Cena z okładki : 34,90


Wydawnictwo : Bukowy Las


Ocena : 5/6





Są książki, o których jest lub było głośno, a ja nadal ich nie przeczytałam. Wstyd mi. Do niedawna do tej grupy książek należała również "Gwiazd naszych wina". Tysiące dziewcząt wylewało łzy nad losem bohaterów i zachwycało się metaforami Gusa, a ja wciąż próbowałam gdzieś dorwać tę książkę. Udało się, dostała się w moje ręce i mogę w końcu podzielić się z Wami moją opinią.
Autor przedstawił najpiękniejsze dni z życia umierającej dziewczyny - Hazel Grace. To, co sprawia, że ta książka jest wyjątkowa i zasługuje na uwagę, jest to, że John Green ukazał tę historię inaczej niż jest zazwyczaj przedstawiane życie osób chorych na raka. Nie kierował myśli czytelnika na całe zło i niesprawiedliwość świata, na ból, smutek i żal. Przedstawił historię Hazel Grace w możliwie najbardziej przyjemny, ciepły i zabawny sposób. Wykreował wspaniałych bohaterów - inteligentnych, wrażliwych nastolatków z niesamowitą dozą humoru w każdej kieszeni i dystansem do siebie. Potrafili  żartować z siebie, własnych niedoskonałości i swojego losu w najbardziej naturalny i zabawny sposób, jaki przyszło mi kiedykolwiek spotkać. 


Wydawało się, że to było całe wieki temu, jakbyśmy przeżyli krótką, ale mimo to nieskończoną wieczność. Niektóre wieczności są większe niż inne.


Hazel podczas jednego ze spotkań grupy wsparcia, na którą została zmuszona uczęszczać, poznaje Augustusa. Ta znajomość zmienia jej życie o 180 stopni. Przestaje traktować się jak umierającą dziewczynę, martwiącą rodziców i odbierającą im życie prywatne. Zaczyna patrzeć na świat jak prawdziwa nastolatka - buntuje się, wychodzi z domu i wygłupia ze znajomymi. W jej życie wkrada się również pierwsza miłość i związane z nią wybory, z tymże jej wybory są trudniejsze niż wybory większości dziewczyn w jej wieku. Jednak to te trudności sprawiają, że bardziej docenia wszystko co ją spotyka.
Cała historia jest niewątpliwie piękna i warta przeczytania, ale czy spodobała mi się równie mocno jak większości czytelników? Być może przeczytałam tak dużo pochlebnych recenzji o niej i słyszałam już tyle entuzjastycznych reakcji, że oczekiwałam czegoś naprawdę wielkiego, co rzuci mnie na kolana i odbierze mi mowę. Nic takiego się nie stało. Byłam zadowolona z miłej lektury, ale liczyłam na więcej. Chciałam rzewnie płakać nad jej zakończeniem, a pomyślałam o niej jedynie nieco dłużej niż o większości książek i westchnęłam z żalem : "och, co za smutna historia". Czuję się tak jakbym nie miała uczuć w porównaniu do wszystkich... Nie zakochałam się również w Augustusie, co jest chyba wręcz karygodne. Owszem, był przesympatycznym chłopakiem, zabawnym i bezpośrednio wyrażającym swoje uczucia i opinie, a przy tym lubującym się w metaforach. Chwilami był ujmująco dziecinny, a czasami zachowywał się niesamowicie dojrzale. Był świetny jako bohater literacki i przyjaciel Izaaka i Hazel, jednak gdybym znała go osobiście, przypuszczam, że szaleńczo by mnie irytował. A raczej jego metafory, w szczególności ta z czynnikiem niosącym śmierć, któremu nigdy nie dał mocy. Wydawało mi się to zabawne, ale cała ta zabawność nie miała nic wspólnego ze szczerym, sympatycznym uśmiechem.



"Nie masz wpływu na to, że ktoś cię zrani na tym świecie, staruszku, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie. Podoba mi się mój wybór."

W każdym razie książka nie szarpnęła mnie za serce, ale nie była zła. Mam zamiar przeczytać ją jeszcze raz, bo czuję, że wówczas zrozumiem i poczuję ją lepiej niż za pierwszym razem.
Póki co brak rzewnego płaczu przy zakończeniu, odbijam sobie piękną piosenką z ekranizacji, która sprawia, że przypominam sobie ujmujące momenty historii Hazel i Gusa, co choć trochę sprawia, że się wzruszam.


PS: Kochani, przepraszam, że coraz rzadziej tu wpadam, ale jestem w nowej szkole, poza tym mieszkam teraz w internacie i choruję na wieczny brak czasu... Strasznie mi przykro, ale na przeprosiny szykuję dla Was małą niespodziankę. ;)

Swobodna

15:19 4 Comments A+ a-


Tytuł : Swobodna


Autor : S.C. Stephens


Liczba stron : 622


Cena z okładki : 44, 99


Wydawnictwo : Akurat


Ocena : 4/6



Kiera i Kellan po burzliwym romansie , wzlotach i upadkach - w końcu są razem. Oboje, świadomi swoich wad, starają się dla siebie nawzajem, być choć trochę lepszymi ludźmi. Przysięgają nie popełniać więcej tych samych błędów. Kiera wierzy, że jest w stanie stworzyć cudowny związek z wrażliwym wokalistą, który zdobył jej serce. Jednak, kiedy Kellan wyrusza ze swoim zespołem w trasę koncertową, Kiera zaczyna wątpić w siłę ich wspólnych postanowień.

Po pierwszym tomie trylogii miałam mieszane uczucia. Szczególnie irytowała mnie główna bohaterka, która była niesamowicie bezmyślna. Obawiałam się, że to samo mnie spotka w drugiej części, jednak tym razem potrafiłam Kierę zrozumieć w większości sytuacji, wydaje mi się, że nieco wydoroślała i starała się panować nad swoimi emocjami. Okazało się też, że znalazła swoją pasję, rozwija się i staje się niezależna. Obawiałam się również o fabułę, myślałam, że będzie poplątana i przewidywalna. Co prawda potrafiłam wiele sytuacji przewidzieć, ale wydaje mi się, że wątki były tu ciekawsze i mniej banalne niż w "Bezmyślnej". Ciekawiło mnie to jak potoczą się losy Anny i Griffina - autorka mnie nie zawiodła, stworzyła dla nich bardzo ciekawy scenariusz. To oni byli dla mnie najlepszymi postaciami i właściwie tylko ich dalsze losy mnie ciekawią.
Styl pisania autorki niestety się nie zmienił, nad czym wciąż ubolewam, bo taka forma pisania najmniej mi odpowiada. Mam wrażenie, że przedstawia ona czytelnika jako osobę, której wystarczy pokazać ciekawą historię, bez zbędnego bawienia się w układanie tego w interesującą formę. Jednak to właśnie prosty styl autorki sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko, z zapartym tchem. 
Tak jak w poprzednim tomie skupiliśmy się na szczerości i sile uczuć, tak w "Swobodnej" głównym tematem jest zaufanie. Bohaterowie walczą z własnymi słabościami i starają się nie zważać na to co podpowiada im złośliwy chochlik w głowie, budują zaufanie. Łączy ich silna miłość, ale jest bardzo burzliwa i przewrotna.
W porównaniu do części pierwszej, ta książka wypada lepiej. Wiem, że wiele osób czeka na kolejną część, jednak ja obawiam się, że fabuła może być bardzo naciągana i autorka nie będzie w stanie mnie zaskoczyć. Chociaż... kto wie?


Bezmyślna

14:21 8 Comments A+ a-

Tytuł : Bezmyślna


Autor : S.C. Stephens


Liczba stron : 700


Cena z okładki : 44, 99


Wydawnictwo : Akurat


Ocena : 3/6




Rzadko kiedy zdarza się tak, że tytuł książki oddaje dokładnie to, co o niej sądzę. Tym razem się autorce udało.
Kiera jest w szczęśliwym, dwuletnim związku z Dennym. Aby móc zamieszkać razem, wynajmują pokój u jego dawnego kolegi. Okazuje się nim przystojny, charakterny wokalista miejscowego zespołu - Kellan. Cała trójka szybko zaczyna spędzać ze sobą więcej czasu, przyjaźń kwitnie, a Kiera czuje pełnię szczęścia. Szybko jednak sielanka się kończy, bo jej ukochany musi wyjechać i Kiera zostaje sama z Kellanem. Ich przyjaźń w zadziwiająco szybkim tempie się rozwija i to, co ich łączy, przestaje być niewinną znajomością.

Powiem szczerze - książka od samego początku mnie irytowała. Nie podobał mi się styl autorki, a główna bohaterka była nie do zniesienia. Z czasem jednak książka bardzo mnie wciągnęła i w tym przypadku styl autorki działał na plus, a bohaterka sprawiała, ze była ciekawa co będzie dalej. Nie zmienia to faktu, że między mną, a panią Stephens, powstał zgrzyt, który będzie się odbijał na dalszych relacjach. Jak można stworzyć główną bohaterkę, która udaje cnotkę, czerwieni się co pół strony, a w rzeczywistości... eh. Irytowało mnie również przepisywanie chichotu mężczyznom. Żyłam w przeświadczeniu, że ta czynność tyczy się tylko kobiet. Nie podobało mi się również to, że autorka wyidealizowała całą historię i umieszczała za dużo nic nie wnoszących opisów. Książka byłaby dużo ciekawsza, gdyby ją skrócić, chociaż o te dwieście stron. Styl autorki ma również pewną charakterystyczną cechę - podczas czytania miałam wrażenie, że widziałam przed oczami klatki filmów. Sprawiło mi nie lada przyjemność odtwarzanie w umyśle wspomnień Kiery, jakby były moimi.
Książka nie jest najgorsza, ale nie należy do takich, które mi się podobają. Za to już trzy moje koleżanki ustawiły się po nią w kolejce, bo je zafascynowała. Także to czy Wam się spodoba to kwestia gustu i podejścia. Nie chcę Was zrazić, czekam na Wasze opinie. ;)


Ostatni dzień lata

17:42 15 Comments A+ a-

Tytuł : Ostatni dzień lata/ Długi wrześniowy weekend


Autor : Joyce Maynard


Liczba stron : 300


Cena z okładki : 34, 99


Wydawnictwo : Muza


Ocena : 4/6




Jesteście naiwni? Ja jestem. A czy jesteście tak naiwni, żeby zabrać do swojego domu nieznanego mężczyznę, któremu krew sączy się z nogawki i głowy, i który korzystając z okazji kradnie parę rzeczy na Twoich oczach? No, właśnie. Nie spotkałam jeszcze osoby, która byłaby tak naiwna jak mama Henrego.

Henry po rozwodzie rodziców zamieszkał z mamą - Adele. Nie mają znajomych, nigdzie nie wychodzą, mają właściwie tylko siebie. Prawie wcale nie wyjeżdżają. Jednak przed długim weekendem jadą na zakupy do pobliskiego centrum handlowego. Tam spotykają mężczyznę, który prosi ich o podwiezienie go... do ich domu. Adele zgadza się na to bez mrugnięcia okiem. W domu okazuje się, że jest on zbiegiem z więzienia, który dostał długi wyrok za zabójstwo. Właściwie, nie jedno. Jest on jednak całkiem sympatycznym przestępcą. Czemu by mu nie zaufać?
Historia może wydawać się pełna napięcia i zawrotów akcji, jednak, jeżeli ktoś sięgnie po nią, właśnie tego oczekując, mocno się zawiedzie. Książka wbrew pozorom jest lekka i swobodna, czyta się ją bardzo przyjemnie. Autorka skupiła się nie tylko na całej przygodzie, ale opowiada o kontakcie Henrego z rówieśnikami, z rozchwianą emocjonalnie matką i ojcem, który ma nową rodzinę. Poświęciła również dużo uwagi kwestii dorastania. Szczególnie tej części krępującej dla nastolatka. Książka jest pisana z perspektywy trzynastoletniego chłopca. Dowiadujemy się, jakie ma zdanie na temat swojej rodziny, swojego dorastania i nowego gościa w domu. Dni, które są opisywane w książce wywrą na niego duży wpływ, będą miały szczególnie ważne znaczenie dla jego rozumienia świata i przyszłego życia. Ciekawą postacią w książce była Adele - miała niekonwencjonalne metody wychowawcze i specyficzne podejście do życia, zapewne spowodowane wcześniejszymi wydarzeniami w jej życiu, które sprawiły, że była bardzo nieszczęśliwą i zagubioną kobietą.
Historia jest przewidywalna i brakuje jej małego pazura, ale mimo to bardzo mi się podobała.


A Wy czytaliście tę książkę? Wydaje się Wam interesująca?



Kolekcjoner

15:29 11 Comments A+ a-

Tytuł : Kolekcjoner


Autor : John Fowles


Liczba stron :311


Cena z okładki : 35, 90


Wydawnictwo : Zysk i S-ka


Ocena : 4/6




Miłość to pokrętne uczucie. Potrafi doprowadzić do szaleństwa. Tak jak to zrobiła z Fryderykiem Cleggiem. Jest on młodym mężczyzną, który kolekcjonuje motyle. Od jakiegoś czasu obserwuje piękną Mirandę, studentkę Sztuk Pięknych. Każdego dnia stawia sobie ten sam cel : zobaczyć nią. Z czasem przestaje mu to wystarczać i uknuwa plan, dzięki któremu ma mieć ukochaną tylko dla siebie. Kupuje dom w ustronnym miejscu, dobrze wyposaża piwnicę i zabezpiecza ją na wypadek, gdyby gość, którego chce tu sprowadzić zamierzał uciec. Cały czas twierdzi, że to tylko plan, pomysł i nie sądzi, żeby miał go doprowadzić do końca. Jednak porywa Miriam i więzi ją.
Początkowo cała historia mnie strasznie bawi, bo obaj odstają od świata. On jest nieco staroświecki, ona kapryśna. Clegg należy do tych ludzi, którzy stronią od ludzi, są wiecznie zawstydzeni i względnie nijacy. Miranda z kolei jest wyniosła, dumna i ma specyficzne spojrzenie na świat. Większość czasu, który spędzają ze sobą to ciągłe kompromisy, układy i obietnice wymuszane na Fryderyku.
Książka jest pisana w pierwszej osobie, dlatego poznajemy historią z punktu widzenia porywacza i porwanej. Clegg opowiada o tym jak lubi na nią patrzeć, jak wielką przyjemność mu sprawia to, że wie, że jest obok. Ma on swoje granice i nie posunie się za daleko. Napawa się tylko przyjemnością spędzania z nią czasu. Zabawne jest to, że Fryderyk opowiada całą historię tak jakby to Miranda się nad nim znęcała. Żali się jak ona go traktuje, jakie ma zmienne humory, że próbuje ucieczek, wyzywa go i nie chce z nim rozmawiać. Cała ich historia przypomina mi trochę zabawę w kotka i myszkę.
Czytając recenzje na temat tej książki, spotkałam się z opiniami, że jest zwyczajnie nudna i nie warto jej czytać. Rzeczywiście, są w tej książce momenty, kiedy chce się ją zamknąć i więcej do niej nie wrócić - są to opisy życia Mirandy na wolności. Opowiada ona głównie o sztuce i ekscentrycznym przyjacielu. Ja te fragmenty albo pomijałam albo czytałam bardzo pobieżnie. Nie sądzę, że powinno się przekreślać całą książkę tylko z tego powodu. Ta książka to ciekawie opisane stadium chorej psychiki. Początkowo wszystko wydaje się bardzo niewinne, ale koniec książki może przyprawić o dreszcze. ;)

#5. Dyskusje blogowe - Książki mojego dzieciństwa

16:17 12 Comments A+ a-

 
To nie jest tak, że w pewnym momencie swojego życia nagle sięgnęłam po książkę, że miałam jakiś dziwny przebłysk typu "W sumie fajnie by coś przeczytać". U mnie, tak samo jak pewnie u większości z Was, czytanie było czymś do czego zostałam przyzwyczajona. Razem z mamą czytałyśmy różne książki. Wiele jest takich, których nie pamiętam np. moja mama twierdzi, że kilka razy czytałyśmy "Małego Księcia" i dyskutowałyśmy o jego historii. Niestety zupełnie tego nie kojarzę. Są za to książki, które szczególnie zapadły mi w pamięci.

 

"Agnieszka opowiada bajkę"
 
 
Książki z serii "Poczytaj mi mamo" do dziś cieszą się zainteresowaniem czytelników. Ja z tej serii miałam w domu małą, sfatygowaną książeczkę o kotku, który zgubił mamusię.  Mieliśmy w swoim domu taki zwyczaj, że czasami nagrywaliśmy się na kasetę magnetofonową. Bywało, że były to zwykłe rozmowy, a czasami recytowanie wierszyków, jakieś piosenki, a czasem siadałam przed magnetofonem z książką i opowiadałam z obrazków książki całą historię. Tak było też z tą książką. Była cała w prostych, kolorowych obrazkach, które zachwycały mnie, jako małą dziewczynkę i z których łatwo odczytywałam bieg wydarzeń.


"Kufereczek pełen rymów i bajeczek"


Lubiłam tą książkę, bo miała dużo króciutkich rymowanek, które łatwo zapadały w pamięć. Jak mówi sam tytuł oprócz wierszyków, można również znaleźć tam krótkie historyjki. Zazwyczaj jej bohaterami były zwierzęta. Znajduje się tam kilka bardziej znanych opowieści jak Calineczka czy też bajka o Księżniczce i Świniopasie. Większość jednak jest bardzo oryginalna i nie znana wcześniej czytelnikowi. Książka jest również bogata w piękne, duże obrazki.





 

"Trzy małe świnki"


Moja wersja "Trzech małych świnek" była absolutnie wyjątkowa. Była to bajka rozkładanka, co sprawiało, że bardzo chętnie wracałam do niej oglądając trójwymiarowe obrazki. Z czasem świnki straciły nogi, a drzewa w lesie nie chciały stać. Mam do niej duży sentyment i mimo tego, że wygląda już naprawdę strasznie to się jej nie pozbędę. ;)







"Sonia to imię małego słonia"


Sonia to mały słonik, który mieszka w lesie ze swoim przyjaciółmi. Jest sympatyczna, pomocna i wesoła. Ma swoją przyjaciółkę Gąsię z którą przeżywa różne śmieszne przygody.
Książka jest ślicznie oprawiona, z twardą okładką i bogatą treścią. Ona, jako jedna z niewielu moich ulubionych, jest w bardzo dobrym stanie i czyta ją również moja siostra. ;)








 
"Bajki dla Marysi i Alicji"


 "Bajki dla Marysi i Alicji" dostałam kiedyś od chrzestnego. Zazwyczaj nie trafiał on w moje gusta i z niesmakiem odkładałam książki na półkę. Jednak tym razem książka podbiła moje serce. Składa się ona z kilku krótkich bajek, które nie tylko dawały mi do myślenia, ale były pięknie napisane. W książce irytowało mnie tylko to, że obrazki były poukładane nieadekwatnie do historii. Poza tym, jest cudowną książką po którą nadal lubię czasem sięgnąć.
 
 
 
 
 
A jakie są Wasze ulubione książki z dzieciństwa? Może znacie którąś z tych, co ja wymieniłam? ;)

#3. Spójrz inaczej - Samotny mężczyzna

19:12 17 Comments A+ a-


Tytuł : Samotny mężczyzna/ A single man


Gatunek : Dramat


Produkcja : USA


Reżyser : Tom Ford


Czas trwania : 1 godz. 39 min.






Są różne rodzaje smutnych filmów. Najczęściej pod tą nazwą kryją się filmy "napakowane" dramatycznymi, poruszającymi scenami, które w całym natłoku wyciskają z widza wszystkie łzy. Taki film to na przykład "Trzy metry nad niebem". I lubię ten film, mimo tego, że został stworzony pod publiczkę. Są jednak też inne filmy, które można nazwać smutnymi. W nich bardzo subtelnie przedstawiane są emocje, frustrujący brak celu w dalszym życiu, rozdzierająca samotność i ból. Do tych filmów zalicza się "Samotny mężczyzna".


Podobno prawdziwie można kochać tylko raz. George tak kochał. Jednak tą miłość mu odebrano. Jego ukochany zginął w wypadku samochodowym. Ułożenie sobie codzienności bez Jima wydaje mu się niemożliwe. Nie widzi sensu życia, które za wszelką cenę chce pokolorować mu, jego przyjaciółka Charley. Na siłę próbując go uszczęśliwić, sprawia, że George, mimo, iż lubi jej towarzystwo, czuje się jeszcze bardziej zagubiony. Główny bohater wydaje się nie zauważać zabiegów osób, które chcą nawiązać z nim kontakt. Sąsiedzi zapraszają go do siebie, studenci z którymi pracuje wydają się zafascynowani jego osobą, nieznajomi zaczepiają, by choć chwilę móc z nim porozmawiać. George jest jednak samotny w głębi duszy. Idealnie pasuje tu cytat Jeanette Winterson - " Dziura w moim sercu ma twój kształt i nikt inny do niej nie pasuje". Dziury w sercu, która zieje bolejącą pustką nie może zalepić nawet pajęczyna czasu.  Jego życie straciło kolor.
Codzienność wyzuta z emocji, jest idealnie przedstawiona w filmie. Przez większość czasu kolorystyka utrzymuje się w tonacjach brązu. Znacznie ułatwia to wprowadzenie odbiorcy w stan melancholii, którą odczuwa główny bohater. Spodobało mi się również to, że kamerę często kierowano na oczy. Całą ekspresję widać było w spojrzeniu bohaterów. Aktorzy spisali się brawurowo ukazując emocje, które chciał przekazać reżyser.
Mówi się, że artyści i geje inaczej postrzegają świat, patrzą na niego z większą doza czułości i impresji. W tym wypadku, reżyser filmu to i gej i artysta. Tom Ford to amerykański projektant mody. W swoim filmie role poboczne przydzielił również modelom takim jak Jon Kortajarena i  Aline Weber. Przykuli oni moją uwagę, głównie dzięki swojemu oryginalnemu wyglądowi. Jednak z większym zainteresowaniem śledziłam poczynania Colina Firtha. Nigdy nie byłam jego fanką i raczej nie zostanę. Zawsze wydawał mi się strasznie sztywny. Jednak polubiłam go za scenę w której leży na łóżku. Za jego oczy, które wyrażają największy ból.


Chciałabym abyście tym razem to Wy polecili mi jakiś film. Propozycje zamieszajcie w komentarzach. ;)

Ogród Kamili

14:02 6 Comments A+ a-

Tytuł : Ogród Kamili


Autor : Katarzyna Michalak


Liczba stron : 366


Cena z okładki : 34, 90


Wydawnictwo : Znak


Ocena : 4/6




Chyba byłam niesprawiedliwa bezpodstawnie mając uprzedzenia do Katarzyny Michalak. Tym bardziej się sobie dziwię, gdy po tak przyjemnej lekturze wciąż nie mogę się ich pozbyć.

Sama okładka książki zachwyca. Jest idealnie dopasowana do treści. Oddaje wszystko, co powinniśmy wiedzieć o głównej bohaterce. Ładna, zakompleksiona, odwrócona od ludzi, kochająca kwiaty, romantyczna, naiwna, żyjąca w swoim świecie. Kamila to naprawdę specyficzna osoba, której mimo swojego wieku, ciężko przychodzi stanięcie na własne nogi. Wciąż sobie wyrzuca, że siedzi na garnuszku u cioci, z którą zamieszkała w wieku 16 lat, gdy zmarła jej matka. Jej odejście było dla niej dużym ciosem. Tym bardziej, że nie miała nikogo oprócz cioci Łucji i Jakuba - swojej pierwszej miłości. Który zresztą odszedł od niej w tym samym dniu, co mama. Bez słowa wyjaśnienia, odszedł równie szybko jak się pojawił. Kamila długo nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nocami analizowała ostatnią rozmowę z mamą i dzień w dzień przez osiem lat wysyłała maile do Jakuba. Na żaden nie odpisał.
Kiedy Kamila postanawia zacząć żyć, każdy kolejny dzień okazuje się coraz większym chaosem. Wszystko jednak zaczyna układać się po jej myśli, a ona cieszy się swoim szczęściem, nieświadoma podstępnej manipulacji.
Muszę przyznać, że fantazji Katarzynie Michalak nie brakuje. Stworzyła zawiłą opowieść z szybkimi zwrotami akcji. Fabuła była na tyle wciągająca i porywcza, że muszę przyznać z uśmiechem, że nie mogłam się od niej oderwać, co dawno mi się nie zdarzyło. Jednak ta wartka akcja była do bólu banalna, przesłodzona i przewidywalna. Z drugiej strony można to uznać za plus - lekka, niezobowiązująca książka na lato. Patrząc na to pod tym względem jak najbardziej się zgadzam. Przyjemnie mi się później rozmyślało o miłosnych zawirowaniach Kamili.
Trudno mi się jednak określić, co do autorki. Na pewno nie zostanę jej fanką, ale też nie wrogiem.
 

A Wy czytaliście jakąś książkę tej autorki? Jak wrażenia?  

Kolor jej serca

22:05 12 Comments A+ a-



Tytuł : Kolor jej serca


Autor : Barbara Mutch


Liczba stron : 429


Cena z okładki : 38, 99


Wydawnictwo : Muza


Ocena : 5/6





Mamy problem z tolerancją. Przesadzamy. Z jednej strony bezwzględny rasizm, z drugiej kobieta z brodą. Jednak wolę to niż wieszanie na ławkach tabliczek "Tylko dla białych" wolę to niż prawny zakaz przebywania pod jednym dachem osób przeciwnych ras.
Ada urodziła się w Afryce na początku lat XX. Żyła w otoczeniu czarnych i białych, poznawała granice i nierówny świat. Dzięki swej pani - Cathleen - zdobyła wiedzę, nauczyła się czytać, pisać, liczyć. Jednak pewnego dnia w nieszczęsnym poczuciu obowiązku zdradza swoją panią razem z jej mężem. Zostaje przez to napiętnowana do końca życia kolorowym dzieckiem. Zachodzi w ciążę akurat wówczas, gdy apartheid zaczyna się srogo szczerzyć na zamieszkałym przez nią kontynencie. Zmusza to ją do ucieczki z domu, walczenia o szacunek i godne życie. Styka się z pogardą, bezceremonialną krytyką, okrucieństwem ludzkich słów i czynów. Cathleen wciąż ufa swojej służącej, swojej przyjaciółce. Zaczyna jej poszukiwać mimo sprzecznych temu praw, mimo granic stwarzanych przez ludzi.
Ta książka to spis myśli młodej, skromnej służącej. Używa ona niewyszukanego, prostego słownictwa, dlatego początkowo czyta się to dość opornie. Jednak z czasem, gdy główna bohaterka dorasta, dojrzewają również jej myśli, sposób patrzenia na świat. Wówczas czytanie książki zaczyna być ciekawe, przejrzyste i pasjonujące. Zrozumiałam jak długa była walka o równość. Piękna historia, pięknie pisana. Gorąco zachęcam Was do przeczytania tej książki.



Kochani! W końcu się zdecydowałam i założyłam stronę na facebooku. Zapraszam Was tu serdecznie! :) https://www.facebook.com/pages/Aleksandra-Kropka/820488177976534?ref=hl

#2. Spójrz inaczej - Uwierz w ducha

21:52 6 Comments A+ a-





Gatunek : Dramat, Komedia, Romans, Fantasty, Melodramat



Produkcja : USA











Lubię nowości, lubię wiedzieć co się czyta, ogląda, słucha. Wiem jednak, że warto docenić klasyki, które bez względu na rok będą aktualne, bez względu na wiek chwycą za serce i coś w nas poruszą, dadzą do myślenia. Z tego powodu obejrzałam "Uwierz w ducha"
Aby film był dobry trzeba zwrócić uwagę na trzy punkty. Po pierwsze fabuła, po drugie obsada, po trzecie montaż.
Pomysł na film był absolutnie niekonwencjonalny, Jerry Zucker po współreżyserowaniu kultowych komedii "Naga broń" i "Czy leci z nami pilot" zupełnie zmienił kurs i samodzielnie wyreżyserował film, który okazał się połączniem melodramatu z science fiction. W jego głowie pojawił się zarys historii przeciętnej, młodej pary, która silnie darzy się uczuciem. Niestety, Sama i Molly, głównych bohaterów rozdziela zły los. Sam umiera w skutek postrzału, przybiera jednak postać ducha i stara się chronić ukochaną. W swoje zadanie angażuje szaloną spirytystkę. Taka fabuła szybko zainteresowała nie tylko potencjalnych odbiorców, świadczy o tym fakt, iż pomysł reżysera został nagrodzony Oscarem w kategorii najlepszy oryginalny scenariusz.
Niektóre role mają już przypisanych odtwórców i trudno sobie wyobrazić, by grał je ktokolwiek inny. Dlatego obsada "Uwierz w ducha" tak trafia do odbiorcy. Połącznie talentu aktorskiego Patricka Swayze, Demi Moore i Whopi Goldberg musiało dać zniewalający efekt. Z początkowego założenia żaden z nich nie miał grać w tym filmie. Rolę Molly proponowano wielu aktorkom, między innymi Madonnie i Meg Ryan, jednak każda z nich z różnych powodów odrzuciła tą propozycję. Z kolei Sama miał zagrać Bruce Willis, ale stwierdził, że film nie przyniesie chociażby podstawowych dochodów. Wówczas rolę przyznano Patrickowi, który poprosił, żeby spirytystkę zagrała Whopi, którą uwielbiał. Dobrze się stało, ponieważ za tą rolę została nagrodzona Oscarem w kategorii aktorka drugoplanowa.
Ostatni punkt - montaż. Tutaj zaczynają się małe schody. Dwadzieścia cztery lata temu, kiedy po raz pierwszy wyemitowano w kinach ten film, montaż i efekty specjalne mogły rzucać na kolana  (o czym świadczą liczne nominacje do nagród). Mgliste postacie, jęki duchów i przechodzenie przez ściany pewnie robiły wrażenie. Dziś jednak, kiedy oglądam ten film, takie animacje wzbudzają jedynie u mnie pobłażliwy uśmiech. Przykładowo, z filmwebu dowiedziałam się, że jęki złych duchów to w rzeczywistości płacz niemowlaków odtworzony w dużym spowolnieniu. Muszę jednak pogratulować twórcom filmu, sceny lepienia z gliny. Nigdy nie wiedziałam, żeby ktoś w tak prostych i naturalnych gestach potrafił przedstawić głębokość uczucia. Jest to bardzo namiętna scena, a jednocześnie subtelna i delikatna. Nie liczy się tu sam dotyk, a spojrzenie, każde napięcie mięśni, uczucia i myśli, które wprost można wyczytać z twarzy i oczu. Całość dopełnia Unchained melody.


#4. Dyskusje blogowe - wywiad

15:02 3 Comments A+ a-

W poprzednim poście może zobaczyć recenzję świetnej książki polskiego autora. Mówię o "Zapachu miasta po burzy" Olgierda Świerzewskiego. Udało mi się przeprowadzić z nim wywiad. Cieszę się potrójnie, bo był to mój pierwszy poważny wywiad, poznałam lepiej książkę oraz jej autora i mogę się tym wszystkim podzielić z Wami! ;) Czytajcie, oceniajcie, komentujcie. ;)



Jako nastolatek wygrał Pan konkurs dramaturgiczny "Szukamy polskiego Szekspira" i usłyszał słowa pochwały od Tadeusza Różewicza, a mimo to w życiu obrał Pan zupełnie inny kurs, w żaden sposób nie związany z literaturą. Dopiero dużo później zdecydował się Pan na napisanie książki. Dlaczego?

Olgierd Świerzewski  : Ponieważ nie znałem życia. Potrzebowałem je zrozumieć, "przeżyć", doświadczyć wielu emocji, które stanowiłyby treść, tego czym mógłbym podzielić się z czytelnikiem.

Więc ceni Pan sobie precyzję. To duża zaleta. Gdy Pan zaczął pisać, robił Pan to z zamysłem publikacji czy pisał Pan dla siebie?

Publikacji. Bez wydawcy zapewne bym nie pisał. Bo jaki byłby cel?

Przez te lata, zanim Pan zaczął pisać "Zapach miasta po burzy" nie pisał Pan zupełnie nic?

Mm, napisałem kabaretową sztukę dla Teatru Montownia, "Po naszemu", napisałem pokaźny szkic kolejnej powieści, pisałem felietony o biznesie dla Wyborczej.

Myśl o wydaniu książki to był impuls, długo rozważana decyzja czy namowa kogoś bliskiego?

Raczej impuls, nagła myśl, że być może nadszedł czas, aby podzielić się z czytelnikami, kilkoma historiami. Pomysł na "Zapach…" powstał w 1986 i tak leżał wiele, wiele lat. Najpierw jako szkic filmu, miałem szczęście, ze sam Feliks Falk, go czytał i dał mi swoje uwagi. Historia była znacznie bardziej okrojona, nie było wielu postaci, które pojawiły się dopiero po latach

A więc książka dojrzewała razem z Panem. Czy wtrącał Pan do niej epizody, szczegóły, przygody ze swojego życia?

Oczywiście. Można wręcz powiedzieć, że ja - pisarz to Antonow, ja - prawnik to Romancew. Dlatego ta książka jest tak autentyczna. Jednak moim zadaniem, było nadać temu fabułę, osadzić w stworzonym przeze mnie świecie, jeśli nawet był to świat, który znamy z historii, zawsze podlegał on subiektywnej korekcie, aby był postrzegany przez bohaterów historii.

Mówił Pan, że "Zapach miasta po burzy" powstał początkowo jako szkic filmu. Chciałby Pan aby zekranizowano Pana książkę?

Tak. To może być bardzo fajna ekranizacja, pełna pasji. Oczywiście, reżyser musi znaleźć sposób na fragmenty szachowe, aby nie znudzić widza. Cały zamysł pisarski polegał między innymi na tym, aby malować obrazy w wyobraźni czytelnika. Kilkoma szkicami nakreślić miejsce, tło akcji, w dialogach budować napięcie. Ponoć, czytelnicy mówią, że podczas lektury widzą przed oczyma przesuwające się klatki taśmy filmowej.

Miejsce akcji Pana książki to Rosja. Bohaterowie są mocno przywiązani do swojej ojczyzny i jest to pięknie opisane. Czy był Pan kiedyś w Rosji, czy fascynacja nią wynika z czegoś innego?

Zacznę od końca. Budowanie przez pisarza postaci, ich osobowości, psychologicznej głębi oznacza zmierzenie się również z rzeczywistością, w której żyli, wydarzeniami, które na ich rozwój miały wpływ, z kulturą, która na nich oddziałuje i kształtuje ich język. Stąd w powieści kraj, miejsce skąd pochodzą, ma tak ważne znaczenie. A im lepiej się to napisze, tym mocniej to wydawałoby się "tło" dla historii zaczyna przebijać się na plan pierwszy. Czasem słyszę głosy: to powieść o Rosji. Nie powiedziałbym tak. To historia kilkorga ludzi, żyjących w ZSRR i Rosji. Byłem w Rosji wielokrotnie, moi dziadkowie urodzili się w Sankt Petersburgu, mam tam wielu przyjaciół i wiele emocjonalnych więzi i wspomnień. Wreszcie, ZSRR było Mekką dla szachistów, a dla dwóch najwybitniejszych, byłych mistrzów świata Anatolija Karpowa i Garry Kasparowa miałem przyjemność pracować i poznać blisko.

Jest Pan pisarzem, więc ma Pan bogatą wyobraźnię. Czy opowiadał Pan swoim dzieciom wymyślone przez siebie bajki na dobranoc?

Tak. I zapewne jedną lub dwie kiedyś zacytuje w kolejnych powieściach, jako drobne szkatułki. Kiedy moje córki były małe do jednej z nich, opowiadającej o chińskim rybaku, zrobiliśmy nawet kukiełki, aby pokazać historię na domowej "scenie".

Mam jedno pytanie, typowe dla molów książkowych - jaki jest Pana ulubiony pisarz?

Kocham kilku, a słowo "kocham" oznacza, coś więcej niż czytam i szanuje. To dla mnie również zaufanie dla ich zmysłu estetycznego, talentu, wyczucia dramaturgii. Tymi dramaturgami i pisarzami są przede wszystkim Szekspir, Czechow, Joyce i Marquez, . Ale obok nich Grass, Capote, Wilde, Proust, Dostojewski i Golden za jego "Wyznania Gejszy" czy Philip Roth.

W niesamowity sposób opisuje Pan uczucia, bohaterowie Pańskiej książki wysyłali listy do swoich ukochanych. Czy Pan również pisał/pisze takie listy do bliskich Panu osób?

Tak, bardzo lubię pisać i dostawać listy. Dziś zastąpiły je maile, ale nie zmienia to faktu, że korespondencja pozwala nam na budowanie więzi, przekazywanie emocji, które czasem w rozmowie po prostu ukrywamy. Pracując nad nową powieścią sporo koresponduje z osobami z wielu krajów, którzy pomagają mi w zbudowaniu tła dla akcji.

Czy uchyli Pan rąbka tajemnicy i powie Pan o czym będzie kolejna powieść?

Nowa powieść ma tytuł: "Dwanaście moich żon". Sama historia, będzie miała zupełnie inny charakter, ale pozostanie to samo pióro i charakter autora, więc ci, którzy polubili "Zapach" na pewno nie będą zawiedzeni.

Bardzo dziękuję za udzielenie mi wywiadu.
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu