Półpełny, Piotr Leśniak

18:37 7 Comments A+ a-


Mówi się, że życie studenckie kręci się głównie wokół ostrych imprez i tych rzeczy, których później powinno się żałować, a przede wszystkim zapomnieć. Półpełny autorstwa Piotra Leśniaka z prymusowską dokładnością wpasował się w stereotypowy obraz studenta.


Pił, palił, zdobywał kobiety i je porzucał. A potem znów. Od nowa. Mimo, że był studentem, o wykładach można było przeczytać na zaledwie kilku pierwszych kartkach książki. Porzucił studia w Warszawie na rzecz tych w Krakowie, by poznać tutejszych ludzi, by zaliczyć kilka postawionych sobie celów. Nie zbyt wygórowanych. Poznaje grono studentów, hipsterów, dresiarzy. Jednak będąc wśród nich, zawsze staje z boku, lawiruje między ludźmi i krytykuje. A krytykuje bezwzględnie i wulgarnie. Jest mocnym indywidualistą. Kierując się jedynie swoimi potrzebami sprawia wrażenie jakby nikt nie był mu potrzebny do szczęścia. Dopiero, gdy poznaję Antoninę, nieprzewidywalną, debiutującą pisarkę trochę się przed nią otwiera. Zdarza się, że z wszystkich kobiet Krakowa wystarczy mu tylko ona. Zdarza się, że zamiast ostrego seksu po prostu rozmawiają. Niewinna znajomość staje się jednak chorą relacją, miedzy dwojgiem młodych ludzi ze spaczonym spojrzeniem na świat.
Głównemu bohaterowi czegoś brakuje. Jego szklanka nigdy nie jest do połowy pełna, a pusta.  Kończąc książkę nadal nie wiedziałam czy cokolwiek co powiedział o sobie, nawet Tosi, było prawdą. Nie jestem nawet pewna tego czy jest studentem. Odnosi się wrażenie, że każde jego słowo było kłamstwem, nawet to przy których zarzekał się, że mówi prawdę. Gdzieś mocno się pogubił, szuka czegoś, ale nie do końca tam, gdzie powinien.

Ciężko mi ocenić fabułę, ponieważ przez większą część książki, w ogóle nie mogłam jej odnaleźć. Książka wydawała się stworzona z fragmentów codzienności bohatera i różnych przemyśleń. Choć i z nich czasem trudno mi było wyłuskać jakikolwiek sens. Często traciłam wątek i gubiłam się. Książkę czytało mi się ciężko, chociaż nie uważam, że styl autora jest najgorszy.

Połączenie ekstrawaganckiego stylu, z trudnym tematem i bardzo młodym pisarzem chyba nie było najlepszym połączeniem. Ale nie mówię nie dla dalszych książek Leśniaka. Liczę na to, że jeszcze kiedyś miło mnie zaskoczy.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat.

Mówiąc o młodych ludziach, którzy wyrażają swoją opinię poprzez pisanie, chciałabym przedstawić Wam pewną blogerkę. To piętnastolatka, która za pomocą wierszy przedstawia swoją codzienność. To Alicja z bloga : http://okiem-barwnej-poetki.blogspot.com/ . Zajrzyjcie do niej. Myślę, że warto poznawać głos młodych i słuchać tego, co mają nam do powiedzenia.

Doradca smaku 2

20:06 2 Comments A+ a-






























Chyba każdy kojarzy Michel’a Moran’a, jest on kucharzem i pasjonatem gotowania. Głównie znany jest z programu „Master Chef”, w którym był prowadzącym i z kultowego testu „Oddaj fartucha”. Sympatyczny Francuz szybko podbił serca Polaków. Tak samo jak on na ekranie, jak i jego książki kucharskie szybko stały się popularne. Do moich rąk trafiła druga część jego książki kucharskiej.



„Doradca smaku 2” to rewelacyjna pozycja dla amatorów kuchennych przygód, którzy nie grzeszą cierpliwością. Każdy z 80 przepisów został przedstawiony na kilku, dobrej jakości zdjęciach pokazujących proces powstawiania danej potrawy. Jeżeli nadal jest coś nie jasne to zamieszczone w książce kody QR odsyłają do filmów wideo.

Na pewno nie można narzekać na brak oryginalności dań, każda w pewien sposób mnie zaskoczyła. Przepisy podzielone są na trzy użyteczne kategorie: proste, lekkie oraz szybkie. W pierwszej kategorii Michel Moran proponuje m.in. ciasto biszkoptowe bez pieczenia, cannelloni ze szpinakiem i serem ricotta czy kurczaka na słodko. W drugiej czytelnicy znajdą przepis na pasztet wegetariański i solę z makaronem, zaś w trzeciej szybkie pomysły na krewetki z guacamole, oryginalne leczo czy jabłka miłości. Wiem, że niektórych dań absolutnie bym nie spróbowała, a niektóre aż się proszą o to, bym spróbowała własnych sił w kuchni. Ustalmy sobie – nie jestem najlepszą kucharką, ale lubię eksperymentować w kuchni, szukać nowych rozwiązań. Przepisy z tej książki na pewno ciekawią i na pewno są przedstawione w przystępny, nieskomplikowany sposób. Dania są proste i nie wymagają dużych zdolności kucharskich. Ksiązka zawiera przepisy z wyrafinowanymi składnikami, które mogą się wydawać trudno dostępne, ale łatwość wykonania i prezentowane zdjęcia przekonują do tego, że warto spróbować.

Sama książka jest wydana w miękkiej oprawie w formacie a5, w związku z tym jest bardzo poręczna w kuchniach małych tzn. takich jak moja. Bardzo ładnie przygotowana pod względem graficznym książka, w której przedstawiono kilkadziesiąt dobrej jakości fotografii z procesu przygotowania poszczególnych dań oraz efekt końcowy. Bardzo apetyczny efekt końcowy. To co najbardziej przykuło moją uwagę, poza bogatą szatą graficzną, to precyzyjny, a zarazem zwięzły opis wszystkich dań.


Zachęcam Was do spróbowania dań, przepisów, książki albo najlepiej – wpadnijcie do mnie, przekonam Was, że warto!


Smacznego.

Niepokorna, S.C. Stephens

22:14 9 Comments A+ a-

Recenzja tej książki będzie dla mnie zdecydowanie trudna. Nie potrafię bez zastanowienia przykleić jej etykietkę "zła" lub "dobra". Nie potrafię dokładnie określić uczuć względem niej. Wiem natomiast, że sięgając po tę książkę, po lekturze dwóch poprzednich części trylogii, trochę się obawiałam. Wszystkie moje obawy się sprawdziły. Ale czy to źle?

Po  nieoficjalnych zaślubinach w barze, na Kierę i Kellana spada ogrom kolejnych prób dla ich miłości. Pojawiają się niechciane osoby z przeszłości Kellana, rodzice Kiery nie potrafią zaakceptować jej wyboru, ale najwięcej trudności jest związanych z kwitnącą karierą Kellana. Jego zespół odnosi fenomenalny sukces, ale konsekwencje jakie z tego płyną, nie bardzo im odpowiadają. Muszą zmierzyć się z ludzką chciwością, podłymi kłamstwami. Zaczynają rozumieć, że świat rozrywki podporządkowywany jest jedynie zyskowi. Ich szlachetne cele, ideały proste zachowania giną gdzieś pomiędzy fałszem, a piskami fanek.
Kiera zdołała się schować przed błyskami fleszy, na tyle, by móc kibicować małżonkowi, być przy nim, a jednocześnie nie martwić się, że sława uderzy też w nią. Po cichu dba o własny sukces. Pisze książkę. Biografię. Spisuje całą iskrzącą historię jej i Kellana.

Teraz mogę Wam powiedzieć czego się obawiałam... Obawiałam się banalnej historii. I otrzymałam ją. Od początku do końca książka trąci banałem. Wymarzony związek, idealny facet, gorący seks, trzykrotne orgazmy, urocze happy endy... Strasznie mnie to irytowało, bo przypominało bardziej romantyczną historyjkę, wymyśloną na szybko przed snem niż dobrą książkę. Zastanawiałam się czy chociaż styl autorki nieco się zmienił. Niestety tu też nie czekała mnie miła niespodziana. Stephens pisze bardzo swobodnie - nie skupia się na obserwowaniu rzeczywistości, a na emocjach i szybkich, krótko wątkowych urozmaiceniach akcji. Zdania często są tworzone w oparciu o pewne utarte schematy : jęknęłam, zarumieniłam się, podniecał mnie, pięknie zarysowane mięśnie, zachichotał (czy faceci chichoczą?), wywróciłam oczami, wsunął palce w moje włosy, zaczął oddychać szybciej. Te słowa powtarzają się w książce tak często, że w pewnym momencie miałam ochotę obliczyć częstotliwość z jaką używała ich autorka. Przykro mi to mówić, ale niebezpiecznie balansowała na cienkiej granicy stylu prostego i prostackiego.

Irytowali mnie bohaterzy, ich historie - cała książka. Ale wiecie co najbardziej mnie irytowało? I to w takim stopniu, że myślałam, że rzucę tą książką przez pokój? To, że mimo, że miałam ochotę zmieszać ją z błotem i zwyzywać on najgorszych, mimo, że mi się nie podobała i byłam świadoma, że nie niesienie ze sobą nic szczególnie wartościowego to... przyjemnie mi się ją czytało. W pewien sposób zapałałam sympatią do tej grupy przyjaciół, chętnie sięgałam po tę książkę, bo czytało mi się ją bardzo lekko i swobodnie. A ja, mimo wszystko, byłam trochę ciekawa co będzie dalej. Nie potrafię tego wytłumaczyć i nawet nie będę próbować. Nie chcę też określać czy warto ją przeczytać czy nie. Bo nie potrafię. 
Myślę, że może się spodobać fanom Greya. Poleciłabym ją też komuś kto poszukuje jakiejś niewymagającej książki na wakacyjne opalanko. Jeżeli jednak ktoś czyta tylko ambitną literaturę... niech omija ją szerokim łukiem.

Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję wydawnictwu Akurat. 

Czytaliście? Macie w planach? A może opublikowaliście jej recenzję? Dajcie znać!

Jeszcze raz zapraszam na facebooka, marzy mi się, żeby było Was tam więcej! KLIK

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu