Mademoiselle Chanel, C.W. Gortner

12:08 0 Comments A+ a-


Są osoby, które po prostu się kojarzy, zna. I podziwia. Mimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Coco Chanel należy do tych osób, chociażby dlatego, że z niczego stworzyła sobie wszystko. Dziś na pewno przyznano by jej statuetkę kobiety sukcesu. Wtedy wystarczył podziw i szacunek.  

Bałam się tej książki, trochę bardziej niż bardzo. Wyobraź sobie, że umierasz, a ktoś spisuje Twoje myśli nigdy z Tobą nie rozmawiając. Pisze książkę o Tobie posługując się Twoimi słowami. Jeśli już rozumiesz o co mi chodzi to jesteś w stanie w pełni zrozumieć mój strach. Gortner mocno ryzykował i mógł się spodziewać sporego linczu na swoją osobę. Mimo to, ta decyzja tylko mu pomogła. Dzięki temu książka nie jest zbiorem suchych treści, a odnosi się wrażenie, że są to rzeczywiste myśli Chanel. Jednocześnie nie naruszył granicy dobrego smaku i wszystko opisał z dużym wyczuciem. Nawet najbardziej intymne sprawy. 
Christian Gortner starał się trzymać jak najbliżej prawdy. Historia Chanel obrosła bowiem w legendy i plotki, od czego on starał się tę książkę z całych sił odciąć. Nie snuł domysłów i nie koloryzował. Można tu poznać prawdziwą Coco, naprostować wszelkie zdobyte wcześniej o niej informacje i poznać kawałek bardzo ciekawej historii. Książką, oczywiście, powinny przede wszystkim zainteresować się osoby dla których Chanel jest wzorem. Poleciłabym ją jednak każdemu - ludziom, którzy kompletnie nie interesują się modą, jak na przykład ja. Nie wiem nic o panujących trendach, nie potrafię wymienić najlepszych współczesnych projektantów ani modelek, a mimo to "Mademoiselle Chanel" była dla mnie pasjonującą książką, bo to po prostu dobra opowieść o fascynującej kobiecie. Gortner, który początkowo wiązał swoją przyszłość z modą ma niesamowitą zdolność obrazowania. Wszystkie historie i obrazy z łatwością byłam w stanie przywołać sobie przed oczyma.
Sama Chanel w książce nie została w żaden sposób wyidealizowana. Widać jej niezliczone, zarówno wady, jak i zalety. Jak sama mówiła "Moje życie mi nie nie odpowiadało, więc sama je sobie stworzyłam". Wszystko czego dokonała nie było oparte na jakichkolwiek możliwościach. Zwyczajnie ich nie miała. Historia z modą zaczęła się od sierocińca w którym się wychowywała. Tam nauczyła się szyć i zaczęła sprzedawać swoje filcowe kapelusze. Realizowała siebie i swoje pomysły. Odnajdywała się w każdej sytuacji, umiała słuchać ludzi i wykorzystywać kontakty. Chciała wszystko zawdzięczać tylko sobie - kiedy tylko mogła regulowała wszystkie długi. Ważnym aspektem w jej życiu byli mężczyźni - zdarzało się, że łączyła ich raczej transakcja wymienna niż prawdziwy związek, ale były też uczucia, które rozpalały jej dusze najgorętszym ogniem, który ranił... Była samotna, chociaż ona tego tak nie odczuwała. Wracała do pustego domu, ale nie rozpaczała, bo jej praca była jej spełnieniem. Lubiła to co robi i wszystko temu podporządkowała. Miała ambicje, wysokie cele i je spełniała. Dziś można by ją nazwać pracoholiczką. Dziś cała jej sława nabrałaby zupełnie innego określenia. Można brać jej osobę za wzór, ale też za przestrogę. Sukces ma zawsze ciemne strony, dążąc do niego należy być tego świadomym.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Między Słowami. 

Zdjęcie pochodzi ze strony kobieta.onet.pl

#Starsze pokolenie pisze : Mężczyźni bez kobiet, Haruki Murakami

10:02 0 Comments A+ a-

 
Mężczyźni bez kobiet to moje pierwsze spotkanie z twórczością Murakamiego i wydaje mi się, że  jest dosyć niekonwencjonalnie, bo zaczynam od opowiadań. Siedem krótkich opowiadań wydaje się dawać tylko ułamkową część wiedzy o jego twórczości. Wydaje...


Niezwykle trudnym zadaniem jest ocena opowiadań, za którymi osobiście nie przepadam. Podeszłam więc trochę do tej książki z dystansem, a trochę z nutką ciekawości i podekscytowania - słyszałam już o nim tyle dobrego!  Poza tym nie mogę napisać, jak większość recenzentów, do czego są tu nawiązania, odnośniki i czy opowiadania są typową czy nie typową twórczością. To wysoce niekomfortowe zadanie. 
Mężczyzni bez kobiet to z pozoru bardzo proste i iluzorycznie nieskomplikowane historie, gdzie narrator snuje opowieść i rozbudowuje ją o kolejne wątki. Czytając, gdzieś podskórnie czeka się na wyjaśnianie dłuższej całości, która bez dalszego ciągu wydaje się pozbawiona sensu. Opowiadania, a przynajmniej większość z nich, sprawiają wrażenie pozbawionych jakiejś składowej, która nie tworzy nam jedności, nie daje poczucia sytości po ich przeczytaniu. Okazuje się to magią dla naszej wyobraźni, brak jednego klocka pozwala nam tworzyć swoje historie, dopowiadać i rozwiązywać historie mężczyzn bez kobiet.
I w ten, prosty sposób Murakami zwraca nam uwagę pewną na prawdę: nie wszystkiemu w życiu jest spektakularne, czasami brakuje puenty.  
A mimo to życie może mieć głębszy sens i prowadzić do kolejnych historii. Z puentą lub bez.
Daleka jestem od powiedzenia, że mogłabym czytać Murakamiego bez końca. Zaintrygował mnie, pokazał, że można opisywać historie inaczej, ale czuję się jak dziecko bez zabawek... Nie jestem przyzwyczajona to takiej twórczości.
Wręcz mogę powiedzieć, że brak zakończenia pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa! Nie wiem czy morderca został skazany, czy para zagubionych kochanków żyje długo i szczęśliwie…  Jest wciąż taki szablon w mojej głowie, którego nie zdołałam przeskoczyć nawet dla  Murakamiego.

Liebster Blog Award, czyli czego słucham, co jem i co sądzę ;)

22:01 4 Comments A+ a-



Zostałam nominowana do LBA. Jeśli sobie dobrze przypominam to ostatni raz pojawiło się to na moim blogu dwa lata temu! Wtedy był szał - nominacje sypały się dla wszystkich jak z rękawa. Żeby na nie pojawiały się tu same odpowiedzi na zestaw jedenastu pytań musiałam odmawiać nominacji. Teraz jednak miło jest do tego wrócić. Czytajcie, a nuż dowiecie się czegoś ciekawego. :)

1. Czy myślałaś/myślałeś kiedyś o wydaniu/napisaniu książki? O czym by była?
Jasne, myślę o tym nieustannie. To jest moje wielkie marzenie - napisać historię, która może nie będzie nieprzeciętna, bo każda historia już została kiedyś opowiedziana, ale taka, która będzie oryginalna na mój sposób. Będzie oryginalna, bo będzie miała w sobie coś mojego - moje słowa, myśli, sposób postrzegania świata. Nie zdradzę o czym by była, ale pewnie napisałabym obyczajówkę. Nie chciałabym jednak, żeby to była książka, którą czyta się dla zabicia czasu, o której łatwo się zapomina. A coś co się nazywa mianem ulubionej, do czego chce się wracać, pamiętać o tym i polecać znajomym. No, cóż. Ale to zwykłe przemyślenia amatora pisania. Jak pewnie większości.

2. Youtube - "Wybrane dla Ciebie", co tam masz? (skrin? :D)

Ło, tej! Zaraz mi paparazzi wbiją do pokoju. A jutro we wszystkich tabloidach : "UWAGA! Tylko u nas : co ogląda Kropka na youtube?! "




3. Na punkcie jakiej piosenki masz ostatnio obsesję?

Ostatnio obsesji nie mam na punkcie żadnej piosenki, ale są takie które wciąż mnie zachwycają. Cieszę się z tego, że poznałam głos Wojtka Miecznikowskiego (polecam Untameable), bardzo miło mi się słucha Requiem for a dream w wykonaniu Kate Chruscickiej. Mega mocno Wam polecam Rivers flower in you Yirumy i Ready Kodaline. Jednak decydując się na jedną, TYLKO JEDNĄ, to daje Wam do posłuchania to:





4. Jakim jednym słowem mógłbyś/mogłabyś się opisać?

Rozchwiana.


5. Masz przed sobą kopertę ze swoją datą śmierci. Otwierasz?

W życiu nigdy. Wolę żyć z całych sił i nie martwić się jutrem niż żyć w stresie, że muszę zrobić jeszcze to i tamto, bo przecież jeszcze tylko dwa lata, miesiące, dni...

6. Dowiedziałeś/dowiedziałaś się ostatnio czegoś ciekawego?

"Kiedyś na chemii dowiedziałam się, że dwie powierzchnie nigdy nie mogą tak naprawdę się zetknąć, ponieważ ze względu na odpychanie jonowe zawsze pozostaje pomiędzy nimi nieskończenie mała odległość, więc chociaż człowiekowi może się wydawać, że ociera się o coś albo trzyma kogoś za rękę, to na poziomie atomowym – nic z tych rzeczy. "
Jodi Picoult, Krucha jak lód
Świadomość tego, aż boli. Skoro dotyk i czułość to tylko złudzenie. To czym jest całe życie?

7. Masz ulubiony smak czekolady? Jaki? 
Każdy! Niektóre mniej, niektóre bardziej, ale zjem każdą. Najchętniej jednak jadam chyba taką z orzechami. Kiedyś uwielbiałam też miętową, ale dawno jej nie jadłam, więc nie wiem czy nadal jest taka super. :)

8. Gdybyś mógł/mogła być istotą nadnaturalną, to jaką?

Nie wiem. Bycie człowiekiem jest w sumie całkiem fajne. Chociaż odrobina magii by się przydała. Wystarczyłoby mi trochę magicznej mocy, żeby ułatwić i umilić życie. Czasem wyciągnąć jakieś myśli z głowy, przedłużyć dobę, cofnąć czas...

9. Co sądzisz o tatuażach? Chciałbyś/chciałabyś sobie kiedyś zrobić, czy uważasz to za głupotę? 
Tatuaże są fajne, o ile wykonuje się je z głową i jeśli wykonuje je ktoś, kto się na tym zna. Największą głupotą jest dla mnie wytatuowanie sobie imienia obecnego partnera. Nawet największe miłości mogą nie przetrwać. 
Podobają mi się rękawy, ale to nie dla mnie. Myślę, że prędzej czy później zrobię tatuaż, ale raczej mały.

10. Czy jest książka, której czytanie przyprawia Cię o dreszcze, pozytywne lub nie? Jeśli tak, to jaka?

Pewnie! "Krucha jak lód" Picoult. Dreszcze przy każdym zdaniu. Tu (KLIK) pełna moja gadanina na jej temat.

11. 5 rzeczy, które wywołały u ciebie w ostatnim czasie uśmiech?

Chłopacy w samych ręcznikach i piance do golenia na twarzy podczas próbnej ewakuacji w internacie!
Zdjęcie mojego chłopaka, na którym zaprezentował jak bardzo się mnie boi.
Moja koleżanka, która obudziła mnie bardzo niecenzuralnymi słowami, gdy przysnęło mi się na przerwie.
Ciasto, które dziś konsumowałam!
Komplementy.

Moje pytania :

1. Bez czego się nie obejdziesz w ciągu dnia?
2. Co dają Ci ludzie?
3. Najbardziej pozytywna piosenka to...
4. Co robisz, gdy jest Ci smutno?
5. Gdzie widzisz siebie za 5 lat?
6. Książka o której mówi się za mało to...
7. Oglądasz seriale? Jakie?
8. Myślisz czasem o zamknięciu bloga? Dlaczego?
9. Na jakiego bloga wchodzisz najchętniej? Dlaczego?
10. Kto jest Twoim wzorem?
11. Do czego dążysz w życiu?

Kieruję do :

 http://www.antykwariatzciekawaksiazka.pl/
 http://www.maialis.pl/
 http://www.swiatkasiencjusza.pl/
 http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/
http://papierowemiasta.blogspot.com/

To na tyle. Dziękuję Natalii za nominację, chociaż długo zwlekałam z odpowiedzią to była to bardzo fajna sprawa! Wszystkim nominowanym życzę równie miłej zabawy przy odpowiadaniu.
Miłego, hej!

Krucha jak lód, Jodi Picoult

17:51 9 Comments A+ a-








Boję się napisać cokolwiek. Mam wrażenie, że cokolwiek tu napiszę to nie odda to piękna tej książki. Najchętniej podałabym Wam tylko tytuł, autora i kazała czytać. A potem pozwoliła płakać razem ze mną, na przemian z niekontrolowanymi okrzykami zachwytu.

Czytałam już tę książkę kilka lat temu. Często wracałam do niej w myślach. Nieśmiało określałam ją mianem najlepszej książki Jodi Picoult, jednak wciąż nie byłam pewna czy mówię prawdę. Bałam się, że po prostu dobrze ją wspominam, albo, że po takim czasie nie pamiętam co rzeczywiście odczuwałam albo, że mam do niej sentyment, bo była moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością. Postanowiłam powrócić. Sprawdzić jak jest rzeczywiście. I wiecie co? To nie tylko najlepsza książka Picoult jaką czytałam. To jest w ogóle najlepsza książka jaką czytałam.

O trudnych tematach pisze się chętnie, one przyciągają uwagę. Jednak jeszcze nie spotkałam kogoś kto pisałby o nich w tak piękny sposób. Z delikatnością, dobierając słowa w taki sposób, że samoistnie nabierają mocy. Czasem mam wrażenie, że Jodi nie pisze. Ona czaruje słowami. Tak jak w dzieciństwie marzy się o nadprzyrodzonych mocach, to ona taką posiadła. Nie potrafię Wam opisać tego co czuję czytając jej książki. To jest coś na wzór wtulenia się ostatni raz w najbliższą osobę i usłyszenia od niej "kocham cię". Przepełnia Cię ból rozstania i szczęście, że ktoś Cię kocha. Tak jest z książkami Jodi Picoult - otrzymujesz najsmutniejszą historię, jaką tylko można sobie wyobrazić, ale jest opakowana w ramiona bezpiecznych, znajomych słów. Jednocześnie płaczesz i wiesz, że nie musisz się bać, bo spotkało Cię coś pięknego...

Charlotte i Sean tworzą małżeństwo zalewie od kilku lat. Pragną dziecka, jak niczego na świecie. Wiedzą, że spotkali się dość późno i jeżeli uda im się i Charlotte zajdzie w ciążę to będzie to ciąża o wyższym ryzyku wystąpienia choroby. Boją się zespołu Downa. Nikomu nie przychodzi do głowy osteogenesis imperfecta. Rodzi im się wyjątkowe dziecko, ale nie do końca w taki sposób w jaki by tego oczekiwał każdy rodzic. Ma niesamowite oczy - odbija się w nich niebo. Białka lśnią jasnym błękitem. I jest niska, bardzo niska. To jedne z cech charakterystycznych wrodzonej łamliwości kości. Dorosły człowiek ma 206 kości. Ona połamie je setki razy. Willow. Takie wybrali dla niej imię. W języku angielskim dosłownie oznacza to wierzbę. Wierzby sporo płaczą, to prawda. Są z tego znane. Ale mimo smagań wiatru tylko się gną. Nigdy się nie łamią. To miała być wróżba. 
Ich życie staje się problemem, a szpital drugim domem. Rosnące długi, wieczny brak pieniędzy, wyrzeczenia, trudne chwile, samotność i  nieprzespane noce spędzone na rozpamiętywaniu : co gdyby Willow nie było? Co gdyby urodziła się zdrowa?  
Ciążę Charlotte prowadziła jej najlepsza przyjaciółka - Piper. To była najprawdziwsza przyjaźń, ta o której można marzyć. Czasem mam wrażenie, że tylko marzyć. Bezwarunkowe wsparcie i zrozumienie, kobieca miłość, długie rozmowy, czas, który zawsze się dla drugiej znajdzie. To przyjaźń mimo wszystko, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Poprzez nietrafny zbieg okoliczności i kolejne złamanie Willow, Charlotte i Sean szukają pomocy u prawnika. Ten radzi, aby wytoczyć proces o błąd w sztuce lekarskiej. Mieliby oskarżyć Piper o to, że nie powiedziała im odpowiednio wcześnie o chorobie Willow i nie mogli zdecydować się na aborcję. Wystarczy deklaracja, że gdyby wiedzieli o chorobie to usunęliby ciążę. Wygranie sprawy zagwarantowałaby im wysokie odszkodowanie, które znacząco udogodniłoby opiekę nad Willow i całe jej życie. Ale czy niezbyt wysokim kosztem? 

"- A ty, jak długo cię znam zawsze widzisz świat w prosty sposób : tu czarne, a tu białe. Ja uważam inaczej. Jestem tego więcej niż pewna i to właśnie próbuję ci pokazać : nie ma czerni ani bieli, tylko tysiąc odcieni szarości. "

Ta książka zaciera wszelkie granice pomiędzy dobrem, a złem. Po jej przeczytaniu nie jestem w stanie jasno określić swoich myśli. Nie potrafię powiedzieć, kto postąpił prawidłowo, a kto nie. Kogo poparłabym spotykając się z bohaterami tej książki? Pokochałam każdego z nich szczerą miłością, każdego podziwiałam, każdemu współczułam. Charlotte za determinację i siłę walki, Seana za jego męską upartość, Piper za to jak wspaniałą przyjaciółką potrafi być, Amelię przez to, że była tak pogubiona, tak bardzo oczekiwała miłości i zrozumienia. Jest więcej postaci, mniej ważnych i każda z nich zadaje jakieś pytanie. A te pytania są niewyobrażalnie trudne. Tak trudne, że jeżeli ktoś jest bardzo wrażliwy ta książka przytłoczy go całym swoim ciężarem. A jest go sporo. Książki tak zwykle na mnie nie działają, ale po kilku pierwszych stronach chodziłam jak w transie. Zastanawiając się tylko : jak? dlaczego?
Ta książka porusza całą gamę problemów. A wcale nie odnosi się wrażenia, przytłoczenia i plątania wątków. Wszystko jest jasne i klarowne. Mówi się o chorobie. Mówi się o aborcji, adopcji, okaleczaniu, bulimii. Ale moim zdaniem to głównie książka o miłości. O jej najróżniejszych odsłonach. O tym jak potrafi być piękna, w jak drobnych słowach i sytuacjach możemy ją odnaleźć i niestety... jak boleśnie potrafi ranić.

"Kiedy kogoś kochasz, to wymawiasz jego imię zupełnie inaczej. Słychać, że w twoich ustach jest bezpieczne. "

Ta książka jest cudowną odpowiedzią na pytania, dlaczego czytam tak mało fantastyki. Myślę, że życie pisze wystarczająco piękne scenariusze.

Collide, Gail McHugh

15:20 7 Comments A+ a-



Wcale nie miałam ochoty na tę książkę. Po wyboistej przygodzie z Niepokorną byłam trochę zdystansowana. Romansom z erotycznym podtekstem przykleiłam etykietkę. Nie najlepszą. Miło było poprawić sobie o nich zdanie. 

Fabuła Collide nie należy do najoryginalniejszych - to muszę autorce zarzucić. Jest banalna i do bólu przewidywalna, ale ten banał dobrze się czyta. Jest trójkąt. Ona i ich dwóch. I jest dylemat. Duży.

Emily przeprowadza się do Nowego Jorku tuż po śmierci mamy. To był dla niej spory cios, wychowywała ją tylko ona i nawiązała się między nimi niesamowicie silna więź. Brakowało jej rad, przyzwoleń, pokierowania na właściwy tor... Emilly po stracie najbliższej osoby nie potrafiła samodzielnie sterować swoim życiem, chciała, aby matka zawsze mogła być z niej dumna, ale nie była pewna, który z wyborów jej to ułatwi. Pomagał jej Dillon - jej chłopak. Pomagał podczas choroby, przy pogrzebie i po śmierci matki, gdy Emilly musiała stanąć na własne nogi. Kochał ją, rozumiał i wspierał.
Po przeprowadzce jednak zamieszkują osobno, ich związek to dopiero kilkumiesięczna miłość i Emilly postanawia zamieszkać z przyjaciółką - Olivią. Znajduje też pracę i zupełnie przez przypadek poznaje Pana Wysokiego, Przystojnego i Podniecającego. Gavina. Już po pierwszym spotkaniu zapadają sobie w pamięć. Chociaż to mało powiedziane. Gavin oszalał na jej punkcie. Nie zmieniła tego nawet wiadomość, że Emilly to dziewczyna jego przyjaciela. Tymczasem Dillon zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Przestaje być księciem z bajki, podczas, gdy Gavin właśnie taki wydaje się być. Emilly staje przed trudnym wyborem.Wybrać Dillona, który kocha ją, którego znała i lubiła jej matka i który jest dla niej bezpieczną przystanią? Ale który się zmienił i Emilly nie jest pewna czy ta miłość, którą ją darzy, jest dobra... Czy może seksownego, namiętnego playboya, który jest dla niej wielką niewiadomą, ale którego bez wątpienia pokochała? 

Wybór trudny, choć dla nie których oczywisty. Czytając recenzje innych osób odniosłam wrażenie, że nie czuli całego problemu Emilly, że Gavin był ideałem ze snów, a Dillon skończonym kretynem. Irytowało ich niezdecydowanie głównej bohaterki. Mnie nie. Rozumiem jej rozterkę i rozchwianie. Nie można, przecież pod wpływem sytuacji, które niebezpiecznie się ze sobą zbiegły, podejmować decyzji zaważających o całym jej życiu. Dillon mimo, że daleko mu było do ideału, mimo, że był paskudnie zaborczy, zazdrosny i jego charakter należał do, delikatnie mówiąc, trudnych, to kochał Emilly. Na swój własny, trochę spaczony sposób. Możecie na mnie krzyczeć, ale do pewnego momentu bardzo mu współczułam. W żaden sposób nie potrafię usprawiedliwić Emilly, za to co mu zrobiła. Bo to, że on był dupkiem, nie znaczy, że ona była lepsza. Skutkiem tego nie polubiłam ani Emilly, ani Dillona. Ani Gavina. Nie wiem. Jakoś śmieszyły mnie jego teksty i irytowało rozbijanie związku kumplowi. Mimo wszystko. Pokochałam za to Olivię. Za to, że za przyjaciółmi skoczyłaby w ogień, za to, że była tak cholernie zabawna i bezpośrednia. Dla Liv - dla niej musicie przeczytać tę książkę. I Trevor, brat Liv. Jego też polubiłam. Bardzo sympatyczny chłopak, opiekuńczy, który nie wpieprza się w życie przyjaciołom, ale potrafi z nimi porozmawiać, kiedy widzi, że coś dzieje się nie tak. Decyzje jednak, zawsze pozostawia im. 

Ocena takich książek jest trudna. One są przyjemne, bo są trochę banalne i proste. Czyta się je szybko i łatwo, bo nie przekazują wartości nad którymi trzeba byłoby się zatrzymać. Uważam jednak, że warto raz na jakiś czas przeczytać taką książkę, o ile jest tak fajna jak Collide. Bo mimo banalności porusza trudne tematy, jest dobrze pisana, chwilami zabawna i potrafi przyprawić o szybsze bicie serca.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat.
I zapraszam po raz kolejny do ankiety! KLIK

#Starsze pokolenie pisze : Tango dla oprawcy, Daniel Chavarria

19:47 4 Comments A+ a-


„Tango dla oprawcy”, dla takiego przypadkowego czytelnika, jak ja - jest szokiem. Wiem, że nie wrócę już do tej książki. Pewne fragmenty tej powieści nie są przeznaczone dla wrażliwych dusz i, jak przypuszczam, nie przypadnie ona też do gustu czytelnikom gustującym w sensacyjnych książkach. Nikt mnie nie przygotował na tę historię, nigdzie nie było napisów informujących „Uwaga! Książka zawiera opis drastycznych scen, czytać w obecności dorosłego”.

Historia trójki bohaterów przeplata się w czasie i przestrzeni przez całą powieść. Zamożny przedsiębiorca Ald Bianchi, prostytutka, którą  poznaje na Kubie oraz Albert Ríosa , największy wróg Alda.
Aldo Bianchi jako szanowany przedsiębiorca przyjeżdża na Kubę w interesach i do przyjaciół, tam poznaje prostytutkę Bini, która naprowadza go na ślad jego największego wroga. Alberto Ríosa to  wyszkolony przez CIA wojskowy, który pod fałszywym nazwiskiem przebywa na Kubie. Aldo postanawia się zemścić, szybko rezygnuje jednak z planu zastrzelenia Alberta. Wymyśla inny plan, w realizacji którego pomaga mu Bini.
Autor stworzył intrygę i umiejscowił ją w realiach  kubańskiego życia, czytając miałam wrażenia powolności i gorąca, które jak mgła oplata bohaterów powieści. Akcja rozwija się bardzo powoli, historia nabiera rumieńców w momencie gdy autor przedstawia nam historię Alberta i jego sadystyczną ścieżkę kariery w policji. Opisy tortur i dewiacji seksualnych są opowiadane równie namiętnie jak opis przyrody w „Nad Niemnem”, co uznaję za wybieg autora, aby w sposób dotkliwy pokazać deprawację obyczajową. Jest to trochę odstraszające i przerażające, mam na myśli tę łatwość i bezosobowość opisu.
Parna, piękna i gorąco wierząca ale jednocześnie biedna, zepsuta Kuba jest tłem opowieści, sposób narracji pozwala się wczuć w rytm kubańskiej stolicy. Wielowymiarowość Kuby i jej kolorystyka sprawia, że prostytutka, zapytuje kapłana o pozwolenie czy może skłamać w procesie sądowym, to tutaj ofiara staje się katem, a sadysta udaje nawróconego w społeczeństwie obywatela, nic tu nie jest oczywistością.

Czy żałuję, że ją przeczytałam? Zdecydowanie nie. Jestem zadowolona, że ją skończyłam, a to duża różnica. Ogromne brawa dla autora za sposób w jaki kreuje bohaterów, ta nietuzinkowość postaci wzbudza ogromna niepewność. Bo jak inaczej opisać wątki gdzie sadysta staje się zaszczutą ofiarą? Pokrzywdzony, poniżony staję się oprawcą? Bohater, którego mentalnie wspieramy, okazuje się pnie tym za kogo go uważaliśmy? Oraz wiele innych zostających w pamięci historii, zadających cios w nasze poczucie sprawiedliwości, moralności i przyzwoitości. Na koniec tylko napiszę: Czytacie na własne ryzyko.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MUZA. 
Po raz kolejny zachęcam i gorąco proszę Was o wypełnienie ankiety, żebym lepiej blogowała i żebyście Wy chętnie tu zaglądali! ;) 
http://goo.gl/forms/faEaQdxOPe

Koronkowa robota, Pierre Lemaitre

11:39 6 Comments A+ a-


Gdy byłam mała, bałam się potworów. Duchów, różowego gluta lejącego się z wanny w Pogromcach Duchów, demonów, które opętały Emily Rose i wszystkiego, co podsuwała mi wyobraźnia najstraszniejszego. Znaczniej później zaczęłam zauważać, że prawdziwe zło nie tkwi w nadprzyrodzonych siłach, a w ludziach. Ludziach, których mijam z uśmiechem na ulicy, którym podaję książkę, bo wypadła im na ławce. Kiedyś miałam przez to niezłego świra. Bałam się, bo nie wiedziałam czy można komukolwiek ufać, bo wiedziałam, że ludzka psychika zaskakuje w najmniej przyjemne sposoby, że mogą dziwić własne myśli i czyny. Dlatego nie czytam kryminałów, bo boleśnie o tym przypominają. Szczególnie ten. 

Od pierwszych stron Pierre Lemaitre serwuje nam z francuską dostojnością sporą porcję emocji. Wykreowana przez autora rzeczywistość jest brutalna. Chociaż to słowo wydaje się być zabawnie delikatne i nieodpowiednie do określenia rozczłonkowanych ciał przybitych do ścian. Sceny są naprawdę cholernie makabryczne, a autor skrupulatnie dobierając słowa opisał je do bólu realistycznie. Pojawią się przed oczami w najmniej chcianym momencie - na spacerze, w łazience i gdy siedzę sama w domu. 

Głównym bohaterem jest komisarz paryskiej policji - Camille Verhoeven. Nie jest to typowy stróż prawa, wyróżnia go przede wszystkim osobowość i wzrost. Będąc nieprzeciętnie niskim mężczyzną niejednokrotnie
spotkał się z pogardliwym spojrzeniami i komentarzami. Jednocześnie właśnie dzięki takim zachowaniom jego charakter stał się żelazny, a on sam poważany w całej Francji. Społeczeństwu dał się poznać jako nieugięty mężczyzna z zasadami, natomiast prywatnie rozczula go jego żona z krągłym brzuchem, nosząca pod sercem ich wspólne szczęście. 
Ostatnie dwa miesiące ciąży to czas, który Camille powinien w pełni poświęcić Irenè, jednak na skutek wydarzeń w pracy przebywają ze sobą coraz mniej. Tym bardziej, że każdy krok komisarza śledzi wyjątkowo wścibski i nadgorliwy dziennikarz. Ostatnie, wyjątkowo okrutne morderstwo spędza mu sen z powiek, zakrząta myśli i zabiera codzienność. Zabójca inspirując się klasycznymi kryminałami morduje kolejne ofiary na wzór zbrodni opisanych między innymi w "Czarnej Dalii" czy "American Psycho". 
Nie da się ukryć, że to bardzo trudna sprawa. Sprawca pozostawia miejsca zbrodni bez żadnych swoich śladów, a każdy szczegół, przedmiot jest ściśle przemyślany. Lemaitre opisał to wszystko bardzo skrupulatnie, szczegółowe opisy miejsc zbrodni mogą przerazić bardziej wrażliwych czytelników, ale na pewno wywrą też spore wrażenie na innych. Autor zdaje się cały czas współpracować z odbiorcą. Opisuje kolejne kroki w śledztwie, szczegółowo przedstawia tok myślenia Camille'a. 

Na pytanie czy ta książka jest warta uwagi, chyba nie powinnam odpowiadać. Nudziła mnie i przerażała. Kryminał to nie jest gatunek, który mi odpowiada. Jednak muszę przyznać, że zakończenie potrafiło spowodować u mnie szybsze bicie serca, na chwilę zabrać oddech. Wyścig z czasem był momentem, który przykuł mnie do książki i nie pozwalał się oderwać dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania.


Wbijajcie na ankietę i wypełnijcie ją prooszę, bo to dla mnie BARDZO ważne. Chcę lepiej blogować. Dla Was i dla siebie. ;)
KLIK

  

Gdyby nie ona, Joyce Maynard

12:26 12 Comments A+ a-




W zeszłe wakacje poznałam pewną kobietę. Rozmawiało nam się dość lekko, choć czasami mnie irytowała lub nudziła. Mama mi zawsze mówiła, że nie wolno oceniać ludzi po pierwszym spotkaniu, wrażeniu. W te wakacje spotkałyśmy się znów. Rozmawiało nam się przyjemniej, swobodniej, choć ona dość często zahaczała o tematy, które już dawno omówiłyśmy. Chciałabym Wam przestawiać Joyce Maynard. 

Po zeszłorocznej lekturze książki "Ostatni dzień lata" zapadło mi w głowę nazwisko autorki. Bardziej niż sama książka. Może to i lepiej. Tamtej nie zaliczyłabym do książki najwyższych lotów. A ta, wywarła na mnie spore wrażenie, mimo małego zgrzytu. 

To trochę obyczajówka, trochę dramat i kryminał. Choć przy najbardziej emocjonującej scenie można też odnaleźć zalążek dobrej komedii. Sprawa rozchodzi się o dwie niesforne siostry, którym matka w depresji dała pełną swobodę. Lato 1979 r. Nie mają telewizora, komórki, internetu. Biegają po zboczach, piszą opowiadania i podglądają sąsiadów. Ich domem jest podwórko i  tak jak wielu rodziców zarzuca swoim pociechom - traktują dom jak hotel. Przychodzą spać i jeść. Choć i jeść czasem się nie chce. Uciekają przed nudą, wiecznie smutną mamą i tęsknotą za ojcem - detektywem lokalnej policji. Przyjeżdża rzadko, ale każde z tych spotkań ma w sobie tyle wyjątkowości, ile tylko może mieć spotkanie dziecka z ojcem. 

Pewnego dnia na wzgórzu za domem Rachel i Patty dochodzi do morderstwa. A potem do kolejnych kilkunastu. Dziewczyny dostają od ojca, który prowadzi sprawę, surowy zakaz bawienia się na wzgórzu. Oczywiście, jako kochane grzeczne córeczki posłuchały rady ojca. Łapa w górę, kto się domyśla, jak to się skończyło. Pewne swoich zdolności i przebiegłości, postanawiają za wszelką cenę rozwiązać sprawę seryjnego mordercy. Trafiając na kolejne tropy są coraz bardziej zdeterminowane, tym bardziej widząc, jak śledztwo zabiera im ojca.

Sięgnęłam po tę książkę, bo to rzeczywiście było jak spotkanie z wakacyjną znajomą. Poza tym ta okładka... Jest tak urocza, że od razu było widać, że to będzie dobrze spędzony czas. Zdecydowanie bardziej podoba mi się polska wersja od oryginalnej. 

Tak jak jednak mówiłam Joyce Maynard mówiła mi o sprawach, o których mówiła mi też przy poprzednim spotkaniu. Pojawił się taki sam schemat, jak w poprzedniej książce. Rozwód rodziców - ojciec układa sobie życie, a matka wpada w depresję. I znów nie potrafi gotować. Ale już same postacie znacznie się od siebie różnią. Zapałałam miłością do ojca Rachel i Patty. Mimo, że był nie obecny, że zdradzał ich matkę, że kochał wszystkie kobiety... to wciąż one były najważniejsze. Kochał je tak jak nie kochał nikogo, rozmawiał z nimi i traktował jak równe sobie, ich przygody, wspólne spędzanie czasu, wspomnienia, które zostaną z nimi na zawsze - to było piękne. Piękna była też więź sióstr, które połączyło nie tylko wspólne dzieciństwo i geny. To ta z siostrzanych miłości, która należy się każdemu. Skoczą za sobą w ogień, robią ze sobą najgłupsze rzeczy i nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Czytając o tym, zatęskniłam za moją młodszą siostrą, którą nie widziałam już jakiś czas.

Autorka znów pochyliła się nad tematem rodziny i dojrzewania. Z tego jest znana. Tak jak w poprzedniej książce jej podejście do tych trudnych tematów wydawało mi się trochę nieodpowiednie, może troszkę niesmaczne, tak przy tej mogę jej tylko złożyć gratulacje. Nie tak dawno też byłam trzynastolatką, podobnie jak Rachel, i pamiętam moje przerażenie, problemy. Idealnie oddała powagę tej sytuacji. Ważnym tematem była też rodzina Co z dziećmi, gdy rodzice się rozwodzą. Co z rodzicami i ich prawem do szczęścia. 
Podoba mi się w jej książkach lekkość z jaką pisze o problemach, jak sprawia, że trudne rzeczy czyta się przyjemnie. To książka, którą zdecydowanie każdemu bym poleciła, szczególnie na wakacje wydaje mi się idealną pozycją. Nie głupią, ale nie za trudną. Prostą, ale nie prostacką.


"Tak frapujące powieści nie pojawiają się zbyt często"
Jodi Picoult

Próżna, Sylwia Zientek

17:07 3 Comments A+ a-

 
  
Szczęście to pojęcie względne. Bardzo umowne.  Liczyłam na lekką książkę o wyścigu szczurów, wyrzeczeniach i drodze po trupach. Nieco przykrą, ale niewymagającą i prostą. Trochę się przeliczyłam. Trochę bardzo. 

Dawno nie czytałam tak smutnej i dołującej książki, która mimo wszystko nie przedstawiała żadnej łzawej historii. Jakie są najprostsze marzenia większości ludzi? Rodzina, sukces zawodowy, godna podziwu uroda. Ja też o tym marzę. Bohaterowie tej książki osiągnęli każde z tych marzeń, a ich życie jest puste i smutne.
 Bardzo zdołowała mnie ta książka. Myśl o tym, że spełnienie swoich marzeń może mieć zupełnie inny oddźwięk w moim życiu niż tego oczekiwałam, że spełnianie się i realizowanie może człowieka zgubić zamiast sprawić go bardziej wartościowym… To cholernie smutne. Udowadnia, że na szczęście składają się szczegóły.  

 "W jej duszy powoli gromadzi się osad, produkt uboczny przeświadczenia, że wszystko, co pozornie dobre, nie jest do końca tym, co sobie wyobrażała. "

Cała historia, wbrew temu co można przeczytać w nocie wydawniczej, nie opowiada tylko o dwóch dziewczynach, które zaczęły pracę w kancelarii. To opowieść o całej prawniczej śmietance towarzyskiej.
Władza, która daje satysfakcję, podbudowanie swojej wartości przy młodszym kochanku, pracoholizm, dążenie do idealnego wyglądu, seksoholizm, związek bez miłości.
Wszystko to przykryte inteligentnymi rozmowami o poezji, obrazach, sztuce, religii, literaturze, sensie życia. Widać tu pasję autorki, która opisuje na swoim blogu (www.zientek.blog.pl) życie ludzi z kręgów kultury. Swoją wiedzę wykorzystała w książce, gdzie często wspomina o poetach, pisarzach, muzykach. Bohaterowie jej książki traktują sztukę, jako coś ważnego w życiu. Łączy ludzi, wyznacza poziom, jest pretekstem do długich, pasjonujących rozmów.

To nie jest książka z wartką fabułą i zwrotami akcji. Szczegółowe opisy bohaterów pozwalają sobie uzmysłowić ich problemy, tok myślenia, zrozumieć lub znienawidzić. To książka, która mocno skupia się na przesłaniu. Woli dać odbiorcy przemyślenia niż historię.
Warto poświęcić jej uwagę. Otwiera oczy.

Półpełny, Piotr Leśniak

18:37 7 Comments A+ a-


Mówi się, że życie studenckie kręci się głównie wokół ostrych imprez i tych rzeczy, których później powinno się żałować, a przede wszystkim zapomnieć. Półpełny autorstwa Piotra Leśniaka z prymusowską dokładnością wpasował się w stereotypowy obraz studenta.


Pił, palił, zdobywał kobiety i je porzucał. A potem znów. Od nowa. Mimo, że był studentem, o wykładach można było przeczytać na zaledwie kilku pierwszych kartkach książki. Porzucił studia w Warszawie na rzecz tych w Krakowie, by poznać tutejszych ludzi, by zaliczyć kilka postawionych sobie celów. Nie zbyt wygórowanych. Poznaje grono studentów, hipsterów, dresiarzy. Jednak będąc wśród nich, zawsze staje z boku, lawiruje między ludźmi i krytykuje. A krytykuje bezwzględnie i wulgarnie. Jest mocnym indywidualistą. Kierując się jedynie swoimi potrzebami sprawia wrażenie jakby nikt nie był mu potrzebny do szczęścia. Dopiero, gdy poznaję Antoninę, nieprzewidywalną, debiutującą pisarkę trochę się przed nią otwiera. Zdarza się, że z wszystkich kobiet Krakowa wystarczy mu tylko ona. Zdarza się, że zamiast ostrego seksu po prostu rozmawiają. Niewinna znajomość staje się jednak chorą relacją, miedzy dwojgiem młodych ludzi ze spaczonym spojrzeniem na świat.
Głównemu bohaterowi czegoś brakuje. Jego szklanka nigdy nie jest do połowy pełna, a pusta.  Kończąc książkę nadal nie wiedziałam czy cokolwiek co powiedział o sobie, nawet Tosi, było prawdą. Nie jestem nawet pewna tego czy jest studentem. Odnosi się wrażenie, że każde jego słowo było kłamstwem, nawet to przy których zarzekał się, że mówi prawdę. Gdzieś mocno się pogubił, szuka czegoś, ale nie do końca tam, gdzie powinien.

Ciężko mi ocenić fabułę, ponieważ przez większą część książki, w ogóle nie mogłam jej odnaleźć. Książka wydawała się stworzona z fragmentów codzienności bohatera i różnych przemyśleń. Choć i z nich czasem trudno mi było wyłuskać jakikolwiek sens. Często traciłam wątek i gubiłam się. Książkę czytało mi się ciężko, chociaż nie uważam, że styl autora jest najgorszy.

Połączenie ekstrawaganckiego stylu, z trudnym tematem i bardzo młodym pisarzem chyba nie było najlepszym połączeniem. Ale nie mówię nie dla dalszych książek Leśniaka. Liczę na to, że jeszcze kiedyś miło mnie zaskoczy.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat.

Mówiąc o młodych ludziach, którzy wyrażają swoją opinię poprzez pisanie, chciałabym przedstawić Wam pewną blogerkę. To piętnastolatka, która za pomocą wierszy przedstawia swoją codzienność. To Alicja z bloga : http://okiem-barwnej-poetki.blogspot.com/ . Zajrzyjcie do niej. Myślę, że warto poznawać głos młodych i słuchać tego, co mają nam do powiedzenia.

Doradca smaku 2

20:06 2 Comments A+ a-






























Chyba każdy kojarzy Michel’a Moran’a, jest on kucharzem i pasjonatem gotowania. Głównie znany jest z programu „Master Chef”, w którym był prowadzącym i z kultowego testu „Oddaj fartucha”. Sympatyczny Francuz szybko podbił serca Polaków. Tak samo jak on na ekranie, jak i jego książki kucharskie szybko stały się popularne. Do moich rąk trafiła druga część jego książki kucharskiej.



„Doradca smaku 2” to rewelacyjna pozycja dla amatorów kuchennych przygód, którzy nie grzeszą cierpliwością. Każdy z 80 przepisów został przedstawiony na kilku, dobrej jakości zdjęciach pokazujących proces powstawiania danej potrawy. Jeżeli nadal jest coś nie jasne to zamieszczone w książce kody QR odsyłają do filmów wideo.

Na pewno nie można narzekać na brak oryginalności dań, każda w pewien sposób mnie zaskoczyła. Przepisy podzielone są na trzy użyteczne kategorie: proste, lekkie oraz szybkie. W pierwszej kategorii Michel Moran proponuje m.in. ciasto biszkoptowe bez pieczenia, cannelloni ze szpinakiem i serem ricotta czy kurczaka na słodko. W drugiej czytelnicy znajdą przepis na pasztet wegetariański i solę z makaronem, zaś w trzeciej szybkie pomysły na krewetki z guacamole, oryginalne leczo czy jabłka miłości. Wiem, że niektórych dań absolutnie bym nie spróbowała, a niektóre aż się proszą o to, bym spróbowała własnych sił w kuchni. Ustalmy sobie – nie jestem najlepszą kucharką, ale lubię eksperymentować w kuchni, szukać nowych rozwiązań. Przepisy z tej książki na pewno ciekawią i na pewno są przedstawione w przystępny, nieskomplikowany sposób. Dania są proste i nie wymagają dużych zdolności kucharskich. Ksiązka zawiera przepisy z wyrafinowanymi składnikami, które mogą się wydawać trudno dostępne, ale łatwość wykonania i prezentowane zdjęcia przekonują do tego, że warto spróbować.

Sama książka jest wydana w miękkiej oprawie w formacie a5, w związku z tym jest bardzo poręczna w kuchniach małych tzn. takich jak moja. Bardzo ładnie przygotowana pod względem graficznym książka, w której przedstawiono kilkadziesiąt dobrej jakości fotografii z procesu przygotowania poszczególnych dań oraz efekt końcowy. Bardzo apetyczny efekt końcowy. To co najbardziej przykuło moją uwagę, poza bogatą szatą graficzną, to precyzyjny, a zarazem zwięzły opis wszystkich dań.


Zachęcam Was do spróbowania dań, przepisów, książki albo najlepiej – wpadnijcie do mnie, przekonam Was, że warto!


Smacznego.

Niepokorna, S.C. Stephens

22:14 9 Comments A+ a-

Recenzja tej książki będzie dla mnie zdecydowanie trudna. Nie potrafię bez zastanowienia przykleić jej etykietkę "zła" lub "dobra". Nie potrafię dokładnie określić uczuć względem niej. Wiem natomiast, że sięgając po tę książkę, po lekturze dwóch poprzednich części trylogii, trochę się obawiałam. Wszystkie moje obawy się sprawdziły. Ale czy to źle?

Po  nieoficjalnych zaślubinach w barze, na Kierę i Kellana spada ogrom kolejnych prób dla ich miłości. Pojawiają się niechciane osoby z przeszłości Kellana, rodzice Kiery nie potrafią zaakceptować jej wyboru, ale najwięcej trudności jest związanych z kwitnącą karierą Kellana. Jego zespół odnosi fenomenalny sukces, ale konsekwencje jakie z tego płyną, nie bardzo im odpowiadają. Muszą zmierzyć się z ludzką chciwością, podłymi kłamstwami. Zaczynają rozumieć, że świat rozrywki podporządkowywany jest jedynie zyskowi. Ich szlachetne cele, ideały proste zachowania giną gdzieś pomiędzy fałszem, a piskami fanek.
Kiera zdołała się schować przed błyskami fleszy, na tyle, by móc kibicować małżonkowi, być przy nim, a jednocześnie nie martwić się, że sława uderzy też w nią. Po cichu dba o własny sukces. Pisze książkę. Biografię. Spisuje całą iskrzącą historię jej i Kellana.

Teraz mogę Wam powiedzieć czego się obawiałam... Obawiałam się banalnej historii. I otrzymałam ją. Od początku do końca książka trąci banałem. Wymarzony związek, idealny facet, gorący seks, trzykrotne orgazmy, urocze happy endy... Strasznie mnie to irytowało, bo przypominało bardziej romantyczną historyjkę, wymyśloną na szybko przed snem niż dobrą książkę. Zastanawiałam się czy chociaż styl autorki nieco się zmienił. Niestety tu też nie czekała mnie miła niespodziana. Stephens pisze bardzo swobodnie - nie skupia się na obserwowaniu rzeczywistości, a na emocjach i szybkich, krótko wątkowych urozmaiceniach akcji. Zdania często są tworzone w oparciu o pewne utarte schematy : jęknęłam, zarumieniłam się, podniecał mnie, pięknie zarysowane mięśnie, zachichotał (czy faceci chichoczą?), wywróciłam oczami, wsunął palce w moje włosy, zaczął oddychać szybciej. Te słowa powtarzają się w książce tak często, że w pewnym momencie miałam ochotę obliczyć częstotliwość z jaką używała ich autorka. Przykro mi to mówić, ale niebezpiecznie balansowała na cienkiej granicy stylu prostego i prostackiego.

Irytowali mnie bohaterzy, ich historie - cała książka. Ale wiecie co najbardziej mnie irytowało? I to w takim stopniu, że myślałam, że rzucę tą książką przez pokój? To, że mimo, że miałam ochotę zmieszać ją z błotem i zwyzywać on najgorszych, mimo, że mi się nie podobała i byłam świadoma, że nie niesienie ze sobą nic szczególnie wartościowego to... przyjemnie mi się ją czytało. W pewien sposób zapałałam sympatią do tej grupy przyjaciół, chętnie sięgałam po tę książkę, bo czytało mi się ją bardzo lekko i swobodnie. A ja, mimo wszystko, byłam trochę ciekawa co będzie dalej. Nie potrafię tego wytłumaczyć i nawet nie będę próbować. Nie chcę też określać czy warto ją przeczytać czy nie. Bo nie potrafię. 
Myślę, że może się spodobać fanom Greya. Poleciłabym ją też komuś kto poszukuje jakiejś niewymagającej książki na wakacyjne opalanko. Jeżeli jednak ktoś czyta tylko ambitną literaturę... niech omija ją szerokim łukiem.

Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję wydawnictwu Akurat. 

Czytaliście? Macie w planach? A może opublikowaliście jej recenzję? Dajcie znać!

Jeszcze raz zapraszam na facebooka, marzy mi się, żeby było Was tam więcej! KLIK

#3 Starsze pokolenie pisze : Psy gończe, Jørn Lier Horst

09:30 4 Comments A+ a-


Książka „Psy gończe” napisana przez wielokrotnie nagradzanego norweskiego pisarza, budziła we mnie ogromne obawy. Stwierdzam z czystym sumieniem, że byłam uprzedzona do skandynawskiej literatury. Złe skojarzenia związane z inna powieścią, spowodowały, że z dużą rezerwą podchodziłam do J.L Horst’a, na każdej czytanej stronie podświadomie szukałam potwierdzenia swoich uprzedzeń, czekałam aż będę mogła powiedzieć : "A nie mówiłam? Miałam rację! Jest okropna!".
W rezultacie się przeliczyłam, muszę sama przed sobą przyznać się do swoich ograniczeń i publicznie chcę teraz „odszczekać" swoje niesprawiedliwe słowa.
Kryminał napisany przez J.L Horsta bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, spodziewałam się bardzo mocno wyeksponowanego wątku morderstwa, przerysowanych opisów miejsca zbrodni i samej ofiary tzw. krwi spływającej z każdej kartki, a otrzymałam przedstawiony w realistyczny sposób system pracy policjanta śledczego, pełną napięcia historię śledztwa prowadzonego od strony dziennikarskiej - po prostu świetnie napisaną historię.
Jeżeli są wśród was miłośnicy historii o Herkulesie Poirot , to „Psy gończe”  J.L Horsta jest dla Was.
Autor opowiada nam historię o doświadczonym policjancie , który zostaje oskarżony o sfabrykowanie materiałów dowodowych w głośnej sprawie zabójstwa Cecilii Linde, morderstwa sprzed 17 lat. William Wisting to  praworządny, oddany służbie policjanta, który jest zapraszany jako wykładowca na prelekcje poświęcone etyce zawodowej. Teraz staje przed nieoczekiwaną sytuacją, musi się zmierzyć z fałszywym oskarżeniem.
Akcja książki jest ciekawa i wciągająca,  rozbudowane  elementy psychologiczne dodają kolorystyki, a przy tym są tak wyważone, że nie przytłaczają ogólnej historii.  Jørn Lier Horst operuje dwójką bohaterów – Williamem Wistingiem oraz jego córką Line. Line jest dziennikarką śledczą w gazecie, która jako pierwsza wietrzy sensacje w morderstwie sprzed 17 lat. Line aby ratować ojca prowadzi sprawę morderstwa, które, jak ma nadzieję, będzie na tyle spektakularne, że ściągnie temat ojca z pierwszych stron gazet.  Line zaczyna wyścig z czasem, niestety jej artykuł dotyczący morderstwa nie dostaje się na pierwszą stronę, ale podczas śledztwa trafia do byłej dziewczyny zamordowanego mężczyzny i tutaj historia zaczyna zataczać koło, gdyż w tym samym czasie jej ojciec postanawia jeszcze raz przejrzeć dokumenty związane z morderstwem Cecilii Linde, przegląda wszystkie dowody , sprawdza czy wszystkie postępowania dowodowe były wykonywane zgodnie z procedurą, spogląda na nie z innej perspektywy. Wiliam Wisting mając już bogate doświadczenie w pracy policjanta , zdaje sobie sprawę , że wpada w te same schematy myślowe jak podczas prowadzenia śledztwa 17 lat temu, jednak z  pomocą przychodzi jego córka , która jako młoda dziennikarka podważa każdy dowód , poddaje wątpliwości tok rozumowania ojca.
J.L Horst daje nam czytelny przekaz co jest złe, co jest etyczne, stawia nam jasne granice.
Osobiście spodobały mi się wątki drugoplanowe, czyli relacje międzyludzkie m.in. bezwarunkowa wiara Line w niewinność ojca; zmagania Wiliama, wątpliwości : czy dobrze poprowadził śledztwo, czy może skazał niewinnego człowieka i w końcu kto z jego zaufanych ludzi sfabrykował dowody w sprawie morderstwa Cecilii Linde. Historie poboczne tworzą klimat tej książki, sprawiają, że jest warta polecenia.

#2 : Starsze pokolenie pisze : Razem będzie lepiej, Jojo Moyes

21:18 13 Comments A+ a-























Bohaterką najnowszej powieści autorstwa Jojo Moyes jest Jess oraz jej nietypowa rodzina. Samotna matka wychowująca dwójkę dzieci , która nigdy się nie poddaje, pełna optymizmu stara się sprostać wymaganiom życia codziennego pracując na dwóch etatach. Jess , zostaje sama z córką Tanzie - dzieckiem uzdolnionym matematycznie oraz Nicky’m (synem męża z pierwszego małżeństwa) nastolatkiem, który jest równie inteligentny co zamknięty w sobie. Do tego dochodzą wieczne problemy finansowe.

Początek powieści był dla mnie bardzo ciężki, problemy Jess były tak przytłaczające , że czytając powieść czułam jej ciężar, tą niemoc i frustrację w momentach, kiedy z bezsilności można jedynie usiąść i  płakać bo po raz kolejny pobito jej syna, a jej córka ma szanse na naukę  w renomowanej szkole na którą ją nie stać.
Jednak pewnego dnia córka Jess otrzymuje propozycję udziału w olimpiadzie matematycznej, gdzie wygrana zapewni Tanzie naukę w wymarzonej szkole. Tylko jak tam dotrzeć? Jess nie ma pieniędzy na bilet, a auto pozostawione przez byłego męża nie jest ubezpieczone… kolejne kłopoty .
Kłopoty, kłopoty jeszcze raz kłopoty, ale w tym wszystkim jest tyle optymizmu , że aż zakrawa na naiwność.
Z pomocą przychodzi tajemniczy mężczyzna Ed, który też boryka się z problemami w życiu prywatnym i zawodowym, ale wyciąga pomocą dłoń i proponuje Jess , że zawiezie jej rodzinę na olimpiadę matematyczną….
Banalne…kobieta w tarapatach spotyka mężczyznę , który ją ratuje i żyli długo i szczęśliwie…Historia podobna, ale nie taka sama. Każdy w tej podróży walczy ze swoimi demonami , po drodze każdy odmieni swoje życie.
Powieść , która z początku mnie przytłoczyła, spowodowała ,że śmiałam się i płakałam do ostatniej kartki. Jest to opowieść nietuzinkowa , dająca siłę i pozwalająca wierzyć, że dobro istnieje, ale też uczy nas , że warto mieć silny kręgosłup moralny. A przede wszystkim warto być dobrym i walczyć z optymizmem o lepsze jutro. Po drodze będzie kilka zakrętów życiowych, ale z japonkami na nogach wszystko się uda. Dlaczego? To musicie sprawdzić już sami…. czytając „Razem będzie lepiej”. Warto.

W cieniu, A.S.A Harrison

09:57 3 Comments A+ a-


W książkach lubię to, że dają możliwość poznania postaci od podszewki - poznajemy każdą z jego odsłon, nawet tą o której sam nie wie. W rezultacie jesteśmy skłonni zrozumieć i częściowo ułaskawić złoczyńców lub znienawidzić osoby o pozornie nieskazitelnym wizerunku. Tego możecie się spodziewać po książce "W cieniu". Zagłębiamy się w każdą sferę życia bohaterów, poznajemy ich w każdej sytuacji, poznajemy ich najintymniejsze myśli i wspomnienia. To właśnie ta cecha sprawia, że z czystym sercem uznaję tą książkę za wartościową i godną uwagi.
To historia wieloletniego związku opierającego się głównie na bagatelizowanych ranach na sercu, cichych przyzwoleniach, problemach zamiatanych pod dywan i na skrywanych, cierpliwie pielęgnowanych negatywnych emocjach. Do związku Todda i Jodi wprowadza nas wszystkowiedzący narrator. Opisuje wszystko co spostrzeże, powoli i z dużą dokładnością wprowadzając nas w umysły bohaterów, ich świat i ich myśli. Zwraca uwagę na ich nawyki, upodobania, zawód, hobby, sposób spędzania wolnego czasu, wspomnienia  - te wspólne i te z dzieciństwa, odmienne postrzeganie samego związku i spędzanych razem chwil.
Jodi jest w pełni świadoma wielokrotnych zdrad Todda. Z kolei on, wie, że ona już dawno się domyśliła. To jednak wcale się nie liczy. Dopóki są zachowane jako takie pozory, wszytko jest w porządku. Dopóki nikt nie nazwie problemu głośno, udają, że go nie ma. Jodi wystarcza to, że gdy Todd jest w domu są dobraną, kochającą się parą. Uważa, że osiągnęła swego rodzaju sukces  - mimo tego, że ciężko się z nim żyje, stworzyła spokojny, stabilny związek. Mimo to w pewnym momencie, Todd postanawia odejść do młodszej kochanki. Tu zaczynają się schody, bo Jodi wielokrotnie odmawiając wzięcia ślubu, pozbawiła się szans na zatrzymanie chociażby ułamkowej części dobrobytu w którym żyła. Pozbawiła się pięknego domu, stabilizacji finansowej, bezpieczeństwa, wygodnego życia, które dotąd prowadziła. Jedynym wyjściem z tej sytuacji wydaje się zamordowanie byłego partnera, zanim ten zmieni testament. 
"W cieniu" to głęboka analiza nie tylko związku, w którym stopniowo narastają problemy, niewypowiedziane bóle i zarzuty, ale też człowieka, samego w sobie. Poznając przeszłość Todda i Jodi, odnajdujemy jednocześnie odzwierciedlenie czynów przeszłych w teraźniejszości. Spotykamy się z bardzo dokładnym rysem psychologicznym postaci. Wszystko co czytamy nie jest pisane bezpodstawnie, wszystko ma jakiś sens. Każde słowo przybliża nas do poznania prawdziwego "ja" bohaterów. Przykładowo w rodzinie Jodi dużo było milczenia, rodzice potrafili porozumiewać się ze sobą tylko za pomocą dzieci. Wspomina, że najgorsze było udawanie. Cokolwiek by się nie wydarzyło dzień biegł swoim rytmem i nic nie miało prawo zakłócić jego szyku. Wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Trudno się dziwić, temu jak wyglądał związek Jodi, skłonność do zamiatania emocjonalnych brudów pod dywan wyniosła z domu. To bardzo ogólny przykład, bo bohaterów określa wszystko - ich stosunek do innych, ich znajomi, erotyzm, sposób życia i zawód. Ironicznie Jodi jest psychologiem, przez całą książkę pomaga swoim klientom uporać się z problemami, podczas gdy sama nie potrafi prowadzić dorosłego, odpowiedzialnego życia. 
Toddowi podobała się w niej stabilność, świadomość, że cokolwiek się nie stanie może wrócić i w domu zastanie piękną, inteligentną żonę, przygotowany smaczny posiłek, czułość, bezkresne oddanie i podziw. Nie określiłabym tego mianem miłości. Nie sądzę, że Todd ją kochał. Kiedyś owszem. Teraz po prostu mu odpowiadała. Odpowiadała jemu stylowi życia. Kochankom, barom i utrzymaniu dobrego wizerunku. Podziwiał ją i w pewien sposób szanował.
 
Jestem świadoma, że to nie jest książka dla wszystkich. Nie spodoba się osobom, które szukają prostych historii albo wręcz przeciwnie wielkich uniesień, dramatycznych zwrotów akcji, ciągłego napięcia i buzujących emocji. To emocjonalna książka, ale zupełnie pod innym względem. Zadaje dużo pytań. Czy rzeczywiście siebie znasz? Jak daleko jesteś w stanie się posunąć? Co wpływa na Twoje teraźniejsze życie? 

To niebanalna historia, niebanalnie opisana. Zdecydowanie wartościowa i warta uwagi. Nie jest pisana prosto, jest pisana pięknie.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Znak

Życzę wszystkim wesołych, rodzinnych świąt, mokrego Dyngusa (tylko nie zachlapcie książek!), bogatego zająca i łaski Zmartwychwstałego Chrystusa! 

Z krwi i kości

21:41 5 Comments A+ a-

Kochani! Od dziś będziecie mogli czasem przeczytać tu recenzję drugiej osoby - mojej bratniej duszy- mojej cioci. Podobno jesteśmy bardzo podobne. Nie zaprzeczamy. Na pewno łączy nas niewinnie słodka miłość do książek. A owoce tej miłości będą pojawiać się tutaj. W formie recenzji. Moje już znacie, czas poznać zdanie cioci Uli na temat książek.


Tytuł : Z krwi i kości


Autor : William Lashner


Cena z okładki : 39, 90 zł


Liczba stron: 448


Wydawnictwo : Akurat


Ocena : 4/6




Jeszcze zanim zacznę pisać o „Z krwi i kości” William’a Lashner’a, chciałabym powiedzieć, jaki jest mój wyznacznik dobrej książki : po pierwsze sympatia do bohatera, muszę poczuć swoistą chemię, po drugie gdy odkładam ją na półkę, po przeczytaniu kilku rozdziałów, myślę o tym jakie będą dalsze losy i nie mogę doczekać się chwili kiedy do niej wrócę.
 
"Życie Kyle’a Byrne’a legło w gruzach”- taki jest początek książki, w której bohater wzbudza moje współczucie bo ojciec, którego tak naprawdę nie znał umiera. I ten początek mnie kupił - dwunastolatek traci ojca, scena na cmentarzu w trakcie pogrzebu, po prostu chwyta za serce. Życie Kyle’a po śmierci ojca, a potem matki jest raczej równią pochyłą, narysowany jest obraz chłopaka, którego szczerze nie polubiłabym w realu. Kyle traci rodzinny dom, bo nie płacił rachunków, wolał piwo i dziewczyny. Na tym etapie biłam się z myślami czytać, nie czytać, czytać , nie czytać…. CZYTAĆ.
William Lashner zaczął tak operować moimi emocjami, że nie mogłam przestać czytać. Akcja w której Kyle’a rozpoczyna własne śledztwo jest tak naprawdę krokiem milowym w książce, początkiem w którym poczułam, że to jest to. Śledztwo w sprawie śmierci wspólnika jego ojca jest jednocześnie dla młodego Kyle’a rozliczeniem się z przeszłością. Akcja godna kryminału, ale nie pozbawiona romansu, skomplikowane relacje rodzinne, po prostu „życie w pigułce”. Mnie najbardziej zafascynowała przemiana jaka zaszła w Kylu, autor bardzo sprytnie buduje jego portret psychologiczny. William Lashner zaskoczył mnie sylwetką czarnego charakteru, ale jak, to już musicie sprawdzić sami…
Bardzo długo się zastanawiałam jaką etykietę można by przypiąć tej książce i dotarło do mnie, że jest to taka literatura, w której każdy coś dla siebie znajdzie. Książka jest napisana w sposób prosty i lekki, łatwo się ją czyta (nie jest męcząca), ale przy tym nie trąci banałem.

Maszyna do pisania

19:27 1 Comments A+ a-


Tytuł : Maszyna do pisania


Autor : Katarzyna Bonda


Cena z okładki : 39, 90 zł


Liczba stron: 319


Wydawnictwo : Muza


Ocena : 5/6




Zawsze lubiłam pisać, zawsze wierzyłam, że będę pisać dla ludzi, nie dla szuflady. Jestem pewna, że nie jestem samotna w swoich marzeniach. Katarzyna Bonda wychodzi z pomocą - zamierza podzielić się z nami swoim doświadczeniem, dać motywacyjnego kopa i podszkolić. Jak oceniam jej starania, całą książkę? 

Nie pierwszy ogień pójdzie okładka. Układ, czcionka, dobór kolorów - wszystko to jest naprawdę miła dla oka. Jednak totalną pomyłką wydaje mi się zdjęcie - do bólu sztuczne, Bonda na pewno nie wyszła na nim korzystnie (w przeciwieństwie do sesji dla Playboya..). Jednakże okładka wcale nie musi  współgrać z treścią. 
Wstęp radziłabym ominąć, chyba, że ktoś chce się upewnić, że pisząc można coś osiągnąć albo poczytać jak autorka dowartościowuje się/zasłużenie chwali. Nie mnie oceniać czy ma prawo do tak swobodnego wychwalania się, bo nie wiem czy kryminały, które pisze w rzeczywistości są tak dobre. To moje pierwsze spotkanie z nią. Muszę przyznać, że jestem rodowitą Polką i taka autoreklama trochę mnie poirytowała. Co nie znaczy, że jej nie rozumiem. Autorka nie jest całkowicie zapatrzona w siebie i nie stawia siebie za autorytet, powołuje się często na innych autorów, jako przykłady dla poparcia swoich tez podaje książki, które są powszechnie szanowane. To mi się podoba.

Katarzyna Bonda podzieliła swoją książkę na kilka działów i poruszyła w nich każdy ważny aspekt powieści, od bohatera po narrację. Każdy dział ma na końcu zestaw zadań, które podobają mi się z tej książki najbardziej. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że motywują, rozwijają własny pomysł, a nawet, jeżeli jest taka potrzeba pomagają  go znaleźć. Osobiście skupiłam się właśnie na nich, ale jeżeli ktoś potrzebuje jeszcze więcej to wszystko znajdzie. Książka została całkowicie obnażona, rozłożona na czynniki pierwsze. Czytamy o strukturach dramaturgicznych, elementach dramaturgii, gatunkach powieści, archetypach postaci. Autorka sięga nawet do zasad skonstruowanych w starożytności przez Arystotelesa. Dokonuje różnych podziałów (bardziej i mniej przydatnych), przywołuje wyniki badań psychologicznych - jednym zdaniem widać, że zna się na rzeczy, bardzo pogłębiła wiedzę w tej tematyce. Oczywiście zdarza się, że czyta się o rzeczach całkowicie oczywistych, ale można było się tego spodziewać. Nie można oczekiwać, że przez całe trzysta stron autorka będzie nas zaskakiwać i motywować każdym słowem, jest tu trochę lania wody. Nawet trochę więcej niż trochę, ale to się zdarza w każdym poradniku, więc nie można mieć tego za złe. Osobiście polecam czytać książkę, podobnie jak lektury szkolne, czytasz całość, wiesz o co chodzi, ale w rzeczywistości wertujesz wzrokiem strony do momentu, który Cię zainteresuje. 
To, co podziałało na duży plus w ocenie książki to fakt, że Katarzyna Bonda postanowiła podzielić się również wiedzą bardzo praktyczną, tj. na temat redakcji i wydawania książki. Instruuje nas jaka umowa jest najkorzystniejsza, co wysłać do wydawcy i jak wygląda praca z redaktorem. Ta część książki przyda się na pewno osobom, które myślą już na poważnie o wydaniu książki i szukają konkretnej pomocy.

Najważniejsze dla mnie informacje, które wyłuskałam z książki to to, że nic nie jest regułą. Niektórzy grzmią : wystrzegajcie się szczegółowych opisów, one nudzą czytelnika! A co z Cieniem wiatru i opisami Barcelony? A z Hobbitem? Inni namawiają do łamania stereotypów, ale mamy sentyment do happy endów. Moim zdaniem trzeba po prostu znaleźć swój przepis na sukces poprzez pisanie, pisanie i pisanie i poddawanie się konstruktywnej krytyce, "przeżucie" i dopracowanie pomysłu ( jak np. radził Olgierd Świerzewski) Poza tym róbmy to co zawsze - widźmy, słyszmy i czujmy więcej niż inni. I zapisujmy to wszystko, a nóż ktoś kiedyś uzna nasze gryzmoły na wartościowe? 
Katarzyna Bonda, jak sama podkreśla, przedstawiła jedną z wielu dróg. Jaką wybierzemy, zależy od nas samych.

Jeżeli jesteście zainteresowani książką to zapraszam Was na stronę wydawnictwa (klik), gdzie aktualnie można znaleźć korzystną przecenę : 



Chciałabym Was zaprosić na stronę na facebooku, zależy mi, żeby trochę Was się tam trochę znalazło, żebym miała z Wami bezpośredni kontakt - KLIK.
I jeszcze jedna - bardzo ważna dla mnie sprawa! Założyłam nowego bloga - zamieszczam tam swoje luźne przemyślenia, piszę o tym co i jak postrzegam. Właściwie to dopiero zaczynam pisać, ale jestem strasznie podekscytowana, bo to coś, co naprawdę lubię! zeszytkolowy.wordpress.com

#Dyskusje blogowe - Must read

21:06 11 Comments A+ a-

Znów będę Wam się żalić. Mniej czytam, rzadziej, jakoś tak w pośpiechu i częściej lektury, niż coś co mnie rzeczywiście ciekawi. Za to snuję plany. Powoli powiększa się moja lista książek, które chcę przeczytać w tym roku. Nie jest długa, bo to starannie wyselekcjonowane tytuły. Wczoraj na listę "wpisała się" czwarta książka, więc postanowiłam się z Wami podzielić moimi skromnymi marzeniami. ;)



"PS: Kocham Cię" Cecelia Ahern

Na tę książkę nabrałam ochotę jakieś dwa lata temu. Pierwszy był film, nieoparta pokusa, aby go obejrzeć. Byłam pewna, że będzie romantyczny, wydusi ze mnie morze łez i nie pozwoli spać. Właśnie dlatego postanowiłam, że najpierw przeczytam książkę. Nie wiem jak Wy, ale ja po filmie robię się potwornym leniem i odrzucam możliwość przeczytania pierwowzoru. Dlatego ćwiczę swoją cierpliwość, bo wierzę, że już nie długo przyjdzie na nią czas. Właściwie już na mnie czeka, dobra koleżanka powiedziała,że chętnie mi ją pożyczy. Niestety ze względu na to, że mam bardzo dużo nauki, postanowiłam, że pożyczę ją nieco później. 
Ostatnio przeczytana książka "Love, Rosie", której autorką również jest Cecelia Ahern tylko zaostrzyła mój apetyt. Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu - swobodny, zabawny i romantyczny. 


"Boska Komedia" Dante Alighieri


Prawdę mówiąc patrząc na moje uosobienie i książki, które czytam, ta książka nigdy nie powinna pojawić się w tym zestawieniu. Należy ona do kanonu lektur szkolnych, przez co powinna odpaść w przedbiegach.  A jednak - cuda się zdarzają! Książka mnie mocno zafascynowała, była tak często wymieniania w książkach, które czytałam, że stwierdziłam, że muszę ją przeczytać. Wydaje mi się, że szczególnie wpłynął na to "Dziesiąty krąg" Jodi Picoult. Książka była w całości oparta na tematyce "..komedii" , a chyba nie muszę wspominać, że Jodi Picoult to moja ulubiona autorka? 





"Maszyna do pisania" Katarzyna Bonda

Nie czytałam żadnej książki Katarzyny Bondy, podobno teraz jest trochę na topie czy coś. W każdym razie staje się coraz bardziej popularna. Skoro jest lubiana, a jej książki poczytne to chyba może nauczyć czegoś osoby, która raz na jakiś czas napisze do szuflady, marudzi na brak czasu i pragnie gdzieś, kiedyś wydać książkę... która się przyjmie! Chcę ćwiczyć swój warsztat i jeżeli to może mi pomóc to szaleńczo pragnę tej książki! Powiem więcej, niedługo znajdziecie na blogu jej recenzję, bo jest w drodze do mnie. Przez cały tydzień chodziłam do skrzynki licząc na to, że już jest. Niestety, muszę czekać dalej... 






"Dzienniki" Agnieszka Osiecka

Niewiele wiem o Agnieszce Osieckiej - przyznaję. Jednakże wszelkie cytaty jej autorstwa, jakie czytam, wypowiedzi na jej temat, jej popularność - wszystko to sprawia, że chcę poznać ją lepiej. Poza tym, wstydliwie przyznam, że "Dzienniki" - to brzmi bardzo intymnie, a mnie szalenie interesuje to co ludzie myślą, nie mówią. A jeśli potrafią to ubrać w piękne słowa, podwójnie mnie inspirują. Inspirują... tak, to dobre słowo. Niejednokrotnie pisałam pamiętnik, jak pewnie większość kobiet. Chciałabym jednak pisać dziennik, znaleźć motywację do codziennego naskrobania chociaż kilku słów, a "Dzienniki" Agnieszki Osieckiej wydają się lepszym wzorem niż "Dziennik Bridget Jones". Z całym szacunkiem, bo uwielbiam tę pokręconą osobę;)



A Wy? Macie taką listę, co się na niej znajduje? ;)


Love, Rosie

09:00 8 Comments A+ a-


Tytuł : Love, Rosie


Autor : Cecelia Ahern


Liczba stron: 512


Wydawnictwo : Akurat


Ocena : 5/6





Czytam coraz mniej i bardzo nad tym ubolewam. Przeczytanie tej książki było czymś tak spontanicznym, że aż sama się zdziwiłam. Kiedy wzięłam ją w ręce i przekartkowałam, zaczęłam się zastanawiać czy uda mi się wcisnąć ją pomiędzy naukę czy bezpieczniej będzie uciąć sobie kilka godzin snu... Jednak, gdy zaczęłam czytać nie sposób mnie było od niej oderwać!

Rosie i Alex są najlepszymi przyjaciółmi, są nie rozłączni - spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, urodziny, wszystkie straszne lekcje i niefortunne wpadki. Są nierozłączni, więc co się stanie gdy zostaną rozdzieleni?
Książka wzruszała mnie już na pierwszych stronach, była taka rzeczywista i bolesna. Ile to razy sami plączemy sobie nogi, słowa, życie...? Tak właśnie dzieje się z Rosie. Jej najlepszy przyjaciel wyjeżdża, a ona na skutek krótkiej, bezmyślnej historii traci szansę na spełnienie swoich marzeń. Przez całą książkę co rusz przytrafiał się jej jakiś niefortunny przypadek, który sprawił, że w końcu jej życie stało się jednym wielkim supłem, który może rozwiązać tylko wielka miłość...Po dwusetnej stronie wymyślane przez autorkę problemy zaczęły mnie nudzić... Gdyby książka została nieco skrócona, na pewno na niczym by nie straciła, a jedynie zyskała!

"Love, Rosie" porusza temat bardzo mi bliski - przyjaźń. Opowiada o tej najsilniejszej i tej fałszywej, najszerzej jednak opowiada o przyjaźni damsko - męskiej. Prowokuje do przemyśleń i odpowiedzi na ważne pytania. Mi samej uświadomiła, że powinnam odnowić pewne znajomości, które kiedyś był dla mnie szczególnie ważne, a teraz w biegu się gdzieś zatarły.

"...zupełnie jak moi rodzice podczas obiadków z przyjaciółmi, kiedy rozmawiają o starych dobrych czasach. Wspominają ludzi, o których nigdy nie słyszałam a mówią przecież o najważniejszych chwilach w ich życiu. Jak to możliwe, że od dwudziestu lat  moja mama nawet nie zadzwoniła, która była druhną na jej ślubie? Albo tata. Jak może nie wiedzieć gdzie teraz mieszka jego najlepszy przyjaciel z czasów szkolnych? W każdym razie chciałam powiedzieć, że nie chcę być jedną z tych osób, o których tak łatwo się zapomina, kiedyś niezmiernie ważnych, wpływowych i cenionych, które po latach stają się bladym wspomnieniem i nie wyraźnym zarysem w pamięci. Ja chcę być zawsze Twoją przyjaciółką, Alex."

Powieść składa się z internetowych rozmów Rosie i jej przyjaciół. Były one tak swobodne i pasjonujące, że sama nabrałam ochoty na mailowanie. Listy i maile to coś co uwielbiam!
Książka mimo swoich małych wad, bardzo mi się podobała. Jest delikatna, wzruszająca, nieco moralistyczna, zdecydowanie poruszająca i bardzo życiowa.
A już nie długo dostanę od koleżanki "PS: Kocham Cię" tej samej autorki, bardzo długo czekałam na tą książkę. ;)


Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu