# Starsze pokolenie pisze: Wikingowie. Wilcze dziedzictwo, Radosław Lewandowski
Poniższa recenzja miała być napisana już dawno, dawno temu…. Dlaczego tak długo leżała na dnie szuflady? Powodów było
kilka, pomijając te osobiste, muszę przyznać, że bardzo długo czytałam
“Wikingów. Wilcze dziedzictwo”. Potem równie długo biłam się z myślami i wciąż
nie jestem pewna, co o tej pozycji myśleć.
Na początek – topór w głowę. Nie potrafiłam
ogarnąć swoim umysłem nazw ani koligacji. Ogólnie mówiąc żargon skandynawski
rozłożył mnie na łopatki. Radosław
Lewandowski postanowił, urozmaicić czytanie "Wilczego Dziedzictwa" -
trudno tu szukać jednego bohatera. Jest ich kilku i muszę przyznać, że jest to w
mojej ocenie trochę irytujące. Gdy zaczynałam nawiązywać jakąkolwiek nić
porozumienia z bohaterem to księga się kończyła i zaczynałam od nowa…
Przykładowo pierwsza księga to losy młodego
Wikinga Oddiego, który jest synem Asgota z Czerwoną Tarczą. Obaj wraz z kamratami
udają się na misję do stormana Håkona Benløsa, któremu chcą zaproponować wspólny
najazd na Duńczyków. Oddi, który jest raczej solą w oku niż krwią z krwi ojca, naruszy
zasady gościnności, co postawi Asgota w trudnej sytuacji i zmieni los całej misji.
Podsumowując to przydługie wprowadzenie, autor funduje nam co kilka stron
nowego bohatera, czytamy losy Oddiego i już za chwilę śledzimy losy jego ojca,
by potem znowu przeskoczyć na
chłopaka. Potem spędzimy chwilę nad losem ich
gospodarza tylko po to, aby za sekundę znaleźć się znowu w towarzystwie kogoś
innego. Taki ping pong towarzyski.
Autor, nie tylko nie ograniczał ilości
bohaterów, geograficznie również miał
rozmach, począwszy od akcji w Norwegii i
drobnych walk z Duńczykami, przenosimy się do Szwecji, aby uczestniczyć z
naszymi licznymi bohaterami w wojnie domowej, a po licznych perturbacjach
trafić do Hiszpanii czy Ameryki Północnej.
Pomimo, pewnych drażliwych kwestii, o
których już wspomniałam, jest w tej
książce coś co mnie na swój sposób urzekło. Język, w jakim Radosław Lewandowski
napisał powieść jest tak lekki i frywolny, były momenty gdzie uśmiech nie
schodził mi z twarzy. Od pierwszych
stron książki, wręcz namacalnie można poczuć fascynacje Lewandowskiego tematem
Skandynawii, wikingów oraz fantastyki i to mnie do niej w ostateczności
przekonało, bo uwielbiam ludzi z pasją. Radosław Lewandowski bez dwóch zdań
taką pasję ma, możliwe, że niektórzy bedą tą pasją przytłoczeni, ale uważam, że
warto podjąć to ryzyko. Chociażby po to, aby poczuć ta energię ludzi, którzy
szli na spotkanie śmierci z honorem i uśmiechem na twarzy. Szaleńcza odwaga,
żądza władzy, ciekawość świata, gorąca miłość to wszystko składa się na legendę
Wikingów. Muszę przyznać, że mimo tego, że książką zainteresowałam się tyko
dlatego, że opisem nawiązywała do legendy Thora i mitycznej krainy Asgardu i
wielkiego Odyna (jestem ogromną fanką Marvelowskiej wersji tej skandynawskiej
legendy) to mimo wszystko, z ogromnym zdziwieniem przyznaje, że książka mi się
spodobała i z czystym sumieniem polecam, jako lekturę na długie jesienne
wieczory.
Dziękuję za komentarze. Każdy z nich jest dla mnie bardzo ważny i motywuje mnie do dalszej pracy. ;)