Powiększenie, Andrew Mayne

Powiększenie to kolejna powieść o doktorze bioinformatyki Theo Crayu. Bohaterze tak bystrym, że analizuje dane szybciej niż algorytmy Googla. Po przygodach z Naturalisty zmaga się z niechcianymi aspektami popularności. Zmuszony porzucić pracę akademicką, zwalcza terroryzm w sektorze prywatnym. Praca jest dla niego wymagająca emocjonalnie - a kolejna sprzeczka z przełożonym, niebezpiecznie zbliża się do obszaru zwanego zwolnieniem dyscyplinarnym. 
Jak przystało na prawdziwego celebrytę w świecie zwalczania zbrodni, bohater nie może w spokoju wrócić do domu opalić netfliksa, partyjki szachów czy poużalać się nad sobą. Już u progu czeka na niego William Bostrom, zrozpaczony ojciec, zaginionego przed laty chłopca. Korzystając z nadprogramowego urlopu - Theo folguje swojej empatii i postanawia pomóc w odkryciu prawdy. Okazuje się też, że syn Bostroma to bynajmniej nie jedyny porwany chłopiec w okolicach Los Angeles. Bierność policji niepokoi naukowca i decyduje się samodzielnie rozwikłać tę zagadkę. Czy to kolejny seryjny morderca - który wykorzystuje ułomność systemu sprawiedliwości - aby pozostać nieuchwytnym podczas polowania na swoje kolejne ofiary? 
Choć książka jest lekko odrealniona i pełna uogólnień - to warta polecania wszystkim fanom gatunku. Super bystry ‘naukowiec-detektyw’, który lekkie braki w kompetencjach miękkich (tak, tak mamy tu modelowego zranionego twardziela o gołębim sercu - kto ich nie lubi?), nadrabia umiejętnością produkcji domowej broni biologicznej. Czy tak epicki bohater, programista, biolog, prawie akrobata może mieć nudne przygody? Nie. 
Autor umiejętnie znajduje złoty środek pomiędzy zaskakującymi zwrotami akcji, a pieszczeniem wychuchanego ego czytelnika, który może dedukować na równi z typem tak bystrym, że mózg się marszczy. Godziny spędzone na czytaniu, to czysta rozrywka, bez moralnych dylematów. Przez świat pełen zbrodni, nieczystych zagrywek i nieokiełznanej logiką przemocy wiedzie nas czysty jak łza moralny kompas bohatera, który zawsze wie co jest słuszne. Jak na rasowego detektywa przystało jest w stanie wywieść w pole szulerów, policjantów i wmówić sam sobie, że nie jest totalnym narcyzem. Jak tu nie kochać nieustraszonego naukowca, który najmroczniejszą zbrodnie rozkłada na łopatki z taką łatwością. Endorfiny skaczą jak sześciolatki na trampolinie. A trochę poważniej - czyta się dobrze, fabuła nie boli. Ciąg wydarzeń jest całkiem logiczny, a niespotykany zestaw umiejętności bohatera jest raczej charakterystyczny dla konwencji i nie przeszkadza w odbiorze. Książka, która raczej dostarczy nam rozrywki niż moralnych dylematów, pozwoli na chwilę przenieść się do świata ‘ekscytującej nauki’ i odkryć, kto był w stanie dopuścić się odrażającej zbrodni.
Dreszczyk emocji, miejskie legendy i bezradność wymiaru sprawiedliwości - sprawiają, że trudno się oderwać od “Powiększenia”

Kółko się Pani urwało, Jacek Galiński


Każdy kto  przemieszcza się komunikacją publiczną w godzinach przed południowych wie, że raczej nie usiądzie.  Jest to pora, w której tramwaje okupuje specyficzny typ pasażerów – starsze panie z wózeczkami. Właśnie do tej grupy zalicza się Zofia Wilkońska, bohaterka komedii kryminalnej  Jacka Galińskiego Kółko się pani urwało.   Żmudną codzienność złośliwej emerytki, zakłóca seria niecodziennych wydarzeń.  Kiedy zastaje swoje mieszkanie zdewastowane  przez włamywaczy,  którzy nie tylko dopuścili się kradzieży, ale sprofanowali  galowy mundur, będący najcenniejszą pamiątką po mężu. Wiedziona zapachem papierosów i wątpliwej higieny, oskarża o całe zajście faceta bez nogi mieszkającego piętro wyżej. Nie usatysfakcjonowana opieszałą działalnością policji- sama postanawia odzyskać skradzione mienie co czyni ją główną  podejrzaną w sprawie morderstwa, który zaburzyło wątpliwy spokój mieszkańców kamienicy z ulicy Miedzianej.  Jest to jednak dopiero początek kłopotów i śledztwa, które starsza pani zmuszona jest przeprowadzić, aby oczyścić swoje imię.
Jest Warszawa, jest zbrodnia i stara kamienica. Jednak od dreszczyk emocji podczas lektury dość trudno.  Autor nie stawia czytelnia przed charakterystycznym dla kryminałów, wyzwaniem intelektualnym,  nieboszczyk jest epizodyczny, jednowymiarowy  i  przestaje być interesujący tak szybko jak znika z tekstu.  Z główną bohaterką łączyło go tyle co nic, ale jest to epidemia, która dotyka wszystkich pobocznych bohaterów.  Na komediowe  gagi, które tańczą  chwiejnie  na krawędzi absurdu i mocno inspirują się twórczością Patryka Vegi, też trzeba poczekać. 
Pani  Zofia pomimo usilnej próby bycia nieszablonową bohaterką, jest posklejana ze stereotypów i w konsekwencji narracja bardziej przypomina przedrzeźnianie niż autentyczny ciąg  myślowy.  Nie można nie zauważyć , że autor chce przemycić pod płaszczykiem niewybrednego poczucia humoru, to  z jakimi problemami  zmaga się osoba starsza.  Samotność, poczucie wykluczenia czy ciągłe balansowanie na krawędzi ubóstwa.  Przedstawianie, takich zagadnień niejako w roli puenty żartu – wydaje się dość niestosowne.  Zapewne miało na celu ‘odczarowanie starości’ jako czegoś co nie jest końcem życia, jednak rezultat przypomina noc kabaretową, więc jeśli kogoś bawi natrząsanie się z cudzych słabości- będzie śmiać się do rozpuku.  Jednak czytelnikowi z dozą empatii większą niż ta, którą ma kaktus, książka może nie wydawać się już tak zabawna. 
Poza  brakiem autentyczności, karykaturalnie przerysowanym zachowaniem – bohaterka zwyczajnie nie wzbudza sympatii.  Jeden z opryszczków, z którymi zmaga się dzielna staruszka powiedział do niej  „Jesteś tak wkurwiająca , że nie wiem, jak dożyłaś takiego wieku”.  Wierzcie lub nie światopogląd prezentowany przez tę  kobietę sprawia, że człowiek sam zadaje sobie to pytanie.
Po omówieniu niewybrednej części humorystycznej, warto byłoby zająć się misternie  utkaną przez autora zagadką. W końcu mamy do czynienia z komedią kryminalną. Więc kiedy zrobimy sobie krótką przerwę pomiędzy niewymuszonymi salwami śmiechu, na pewno nie będziemy w stanie się oderwać od pasjonującego pościgu za mordercą. No i klops. Też nie. Intryga bez ładu i składu, kolejne wątki podszywane są topornie jak kończyny potwora Frankensteina.  Ma ręce, ma nogi – chodzi: żywy człowiek. Z fabułą jest tutaj podobnie, czytelnik jest okładany przez autora oczywistościami z domieszką bezsensu od początku do końca.
Zdecydowanie polecam, kiedy potrzebujecie lektury do poczekalni u dentysty, podróży zatłoczonym tramwajem lub innego miejsca, które nie pozwala na przyzwoitą koncentrację.  Zapewni lekką rozrywkę, na pewno nie zmusi do myślenia, ani nie zostanie w pamięci na dłużej.  Jeśli trapią was negatywne emocje, zawsze możecie sobie ulżyć – komentowanie co bardziej idiotycznych fragmentów tego dzieła na pewno zadziała odprężająco.

"Fashion Victim" Corrie Jackson



Oceniacie czasami książkę po okładce?
Błagam, nawet nie zaprzeczajcie. Wyśmiałabym Was w twarz. Taka jest chyba po prostu ludzka natura - w naszym umyśle zakorzeniają się pewne schematy, stereotypy i wpływają na postrzeganie świata. Nie skończyłam psychologii, żeby móc Wam to tłumaczyć. Myślę, jednak, że każdy się tu ze mną zgodzi.
Ja na przykład dostałam ostatnio od wydawnictwa książkę "Fashion Victim". Z reguły nie czytam thrillerów, kryminałów, tym bardziej kiedy w moim mniemaniu zapowiadają się na coś bardzo kiepskiego. "Zbrodnia w świecie mody" - w moim umyśle prezentowało się to jak połączenie metalu z popem. Raczej kiepskie rozwiązanie.
O, ja nieświadoma.

Wtopiłam się w ten thriller całą sobą. Czytałam go wszędzie - autobus, tramwaj, przerwa w pracy, ostatnie minuty przed snem i pierwsze po przebudzeniu. Nie mam ostatnio zbyt wielu czasu, więc wykorzystywałam każdą chwilę. Było warto - bardzo dawno nie czytałam tak wciągającej książki. Bardzo często można się spotkać z tym, że budowanie akcji, charakterystyki postaci wymaga chwil, w których fabuła zwalnia - występują dłuższe opisy, brakuje dialogów i buzujących emocji. W "Fashion Victim" się z tym nie spotkałam. Stale coś się dzieje - dużo bohaterów, dużo wydarzeń, a mimo to fabuła nie była płytka. Nie straciła też na tym główna bohaterka - to właśnie te wszystkie wydarzenia przedstawiły jej charakter.
No, a o czym jest ta książka? Opowiada o Sophie Kent - zawziętej dziennikarce śledczej. Praca nie tylko sprawia jej satysfakcję, ale pozwala odciąć się od osobistych problemów, co czasami powoduje niebezpieczne koligacje. W pewnym momencie ginie jedna z informatorek Sophie - początkująca modelka, która próbowała jej przekazać ważną informację. Dziennikarka z całą zaciętością stara się rozwikłać zagadkę jej śmierci, która staje się coraz bardziej skomplikowana i dostarcza nam wielu emocji.
Mogę szczerze polecić Wam tę książkę. Nie tylko wielbicielom thrillerów, ale także tym, którzy unikają takich książek - ja należę do tej grupy, a mimo to czytanie tej książki było dla mnie czystą przyjemnością.

Zygmunt Miłoszewski, Jak Zawsze


Jest kilka typów książek. Te dobre dzielę na takie, których fabuła pochłania mnie bez reszty oraz na książki-lustra, czyli te, których odbiór zależy od naszych subiektywnych odczuć. Najnowszą książkę Miłoszewskiego zdecydowanie należy zaliczyć do drugiej kategorii.
Autor pół żartem, pół serio przedstawia historię małżeństwa z długoletnim stażem, która otrzymuje szansę przeżycia swojego romansu na nowo. Grażyna i Ludwik cofają się 50 lat wstecz do dnia kiedy się poznali a ich losy splotły się na kolejne dekady. Jednak rzeczywistość, która ich otacza to nie Warszawa z czasów PRL-u, którą zapamiętali, a zupełnie nowe dla nich miejsce.
Sama historia od razu przywołała w mojej głowie pytania co zrobiłabym na ich miejscu. Czy mając okazję zmieniłabym swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, czy raczej obrałabym znaną, utartą drogę? Myślę, że nie sposób podejść do niej inaczej, chyba że jest się akurat szczęściarzem, który nie żałuje żadnej decyzji w swoim życiu.
Niestety na początku byłam bardzo zawiedziona, bo książka nie wciągała mnie fabularnie. Oddawałam honor autorowi za bardzo dobry styl i ciekawy pomysł, ale przez połowę lektury, byłam zmęczona wolnym tempem wydarzeń. Przyspiesza ono jednak w drugiej połowie i wtedy zaczyna się dopiero robić ciekawie. Zaskoczyła mnie ilość wątków politycznych zawartych w fabule. Nie spodziewałam się takiego pogłębienia miejsca i czasu wydarzeń. Od razu widać, że autorowi nie obca jest historia Polski oraz Warszawy. Jeśli zastanawiacie się kim na przykład mógłby być Gierek w alternatywnej rzeczywistości Polski lat 60, warto skonfrontować to z wizją Miłoszewskiego. Cała książka napisana jest w przyjemnie dramatyczno-komediowym stylu, dzięki czemu nabiera ciekawej ekspresji, lekko nudna z początku fabuła jest ożywiona, a bohaterowie są mówiąc trywialnie – swojscy.
Niewątpliwie autor wykonał kawał dobrej roboty i nie brakuje mu wyobraźni oraz stylu. Zdecydowanie poleciłabym ją również przeczytać, aby wraz z Grażyną i Ludwikiem przeżyć niesamowitą historię, a przy okazji zastanowić się nad własnymi decyzjami z przeszłości. Bez względu na to czy wolisz literaturę prostą i przystępną czy raczej bardziej rozbudowaną.

Jedynym minusem było zakończenie książki, ponieważ książka nie prowadzi do wielkiego rozwiązania akcji, czego oczekiwałam, a raczej zmusza czytelnika do wyciągnięcia z niej morału, który dla każdego najprawdopodobniej będzie inny. Ale może właśnie w tym tkwi jej piękno?

Spektrum. Leonidy, Nanna Foss



Leonidy to pierwsza część serii ‘’Spektrum’’. Książka z pogranicza Young adult i science fiction, która już teraz może pochwalić się dużą ilością pozytywnych recenzji. Nastoletnia Emilia rysuje chłopaka ze swojego snu, który już następnego dnia zjawia się w jej szkole. Wkrótce po tym wokół niej zaczynają dziać się bardzo dziwne i niewytłumaczalne rzeczy. Za sprawą małego przedmiotu życie Emilii i jej przyjaciół ulega całkowitej zmianie.
Postacie to typowi nastolatkowie borykający się z problemami okresu dojrzewania, których spotkała niesamowita historia. Oczywiście jak przystało na Young adult styl tekstu jest prosty, tak aby był przystępny dla każdego. Wyjątkowo nie uważam tego za wadę, bo przecież o to tutaj chodzi. Lektura ma być i jest lekka, szybka i przyjemna. To co ją wyróżnia to otoczka science fiction, która ożywia fabułę, ciekawi i intryguje. 
Pierwszy aspekt książki, który mnie zainteresował był dość banalny, była to mianowicie okładka. Myślę, że warto jednak o niej wspomnieć, bo może się ona złożyć na sukces Nanny Foss. W końcu zawsze ciągnie nas do ładnych rzeczy. Przyznam szczerze, że przekonana doświadczeniem nie spodziewałam się po "Leonidach’’ zbyt wiele i sądziłam, że będzie to kolejna płaska historia w ładnej oprawie. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy wciągnęłam się w fabułę książki i pochłaniałam po 100 stron jednego dnia. Okazało się, że autorka dobrze przemyślała akcję i sprawnie manipulowała jej przebiegiem, aby jak najbardziej skupić uwagę czytelnika. Nie ma obawy, że odbiorca zacznie się nudzić przy tej lekturze - nudzić się, czytając tę książkę, zwyczajnie się nie da. Powodem jest tutaj jej dynamiczność  i ilość nowych informacji, które wraz z bohaterami poznajemy w każdym rozdziale. 
Ale żeby nie było tak kolorowo mam również kilka uwag do autorki.  Mianowicie mam pewien zarzut w stronę tłumaczki tekstu, którą jest Bogusława Sochańska. Pozostawiła ona w treści zbyt wiele angielskich zwrotów. Można je odnaleźć w połowie dialogów, co wywołuje efekt nienaturalności i wytrąca czytelnika ze skupienia. Rozumiem, że była to próba stylizacji tekstu na język nastolatków oraz, że ma to pewne podstawy w historii bohaterów, ale ich ilość jest  dość przytłaczająca. Kolejnym moim małym zarzutem w stronę książki jest to, że momentami pojawiało się też trochę niepotrzebnego rozwodzenia się nad mało istotnymi sprawami, co w połączeniu z wolnym wprowadzeniem czytelnika do książki, dało skutek w postaci tak opasłego tomu.  Ale poza tym piątka z plusem!
Pierwsza część "Spektrum" pozostawia w czytelniku wiele pytań bez odpowiedzi, więc jestem przekonana, że kolejna część również będzie wielkim wydawniczym hitem.

Czasami kłamię, Alice Fenney



Czasami bardzo trudno jest podzielić się opinią o książce jednocześnie jej nie spojlerując. Dokładnie tego rodzaju problem mam z tą książką.
Zafascynowało mnie w niej wszystko - począwszy od tytułu, przez okładkę, zarys fabuły, jak i samo opakowanie, w którym dostałam książkę od wydawnictwa. Wszystko to sprawiło, że liczyłam na thriller na wysokim poziomie, mocno wciągającą fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Wiecie co jest w tym jednak najgorsze? Nie potrafię ocenić czy książka spełniła te oczekiwania.

Amber Reynolds jest w śpiączce po wypadku samochodowym. Odwiedza ją w tym czasie sporo osób - słyszy wszystkie rozmowy, ale nie jest w stanie w żaden sposób na nie zareagować ze względu na swój stan. Próbuje natomiast wynieść z zasłyszanych rozmów jak najwięcej wiadomości. Nie pamięta wielu rzeczy sprzed wypadku i na podstawie takich szczątkowych informacji stara się przypomnieć sobie, co się w jej życiu wydarzyło i dlaczego jest w tym miejscu i w takim stanie. Cała historia jest opowiadana w trzech różnych czasach. Pierwsza perspektywa to właśnie ta szpitalna, druga to przywoływane stopniowo wspomnienia, natomiast trzecia to dzieciństwo Amber. Każda z nich jest bardzo ważna i ma znaczący wpływ na bieg wydarzeń.

Pora jednak sobie odpowiedzieć na kilka pytań, które pozwolą mi uporządkować chaotyczne myśli po lekturze.

Czy "Czasami kłamię" wciąga?

Wciąga. Bardzo przyjemnie czytało mi się tę książkę i chętnie do niej wracałam. Wciąż jednak martwi mnie to, czy taki stan rzeczy nie był spowodowany bardzo prostym stylem autorki. Książki pisane nieskomplikowanie przyciągają więcej czytelników, ponieważ nie wymagają dużego zaangażowania. Czasami autorzy thrillerów tworzą zbyt wiele wątków, co skutkuje tym, że czytelnik nie potrafi się odnaleźć w fabule. Natomiast Alice Fenney stworzyła prostą historię, która łączy kilka wątków, a dzięki temu, że jest przyjemnie pisana - może trafić do znacznie większej ilości odbiorców.

Czy jest to książka pełna tajemnic i grozy?

Trudno to jednoznacznie określić, bo przez większą część książki nie odczuwa się potęgi grozy , która daje o sobie znać wraz z finałem książki. Kiedy wątki zaczynają się łączyć w spójną całość - można się naprawdę zszokować.

Czy jest dobrym thrillerem? 

Pytanie, co tak na prawdę jest wyznacznikiem dobrej thrillera? Jeżeli dobry thriller charakteryzuje się tym, że nie sposób odgadnąć kolejnych kroków fabularnych, a ostateczny zwrot akcji wbija w fotel - to jest to bardzo dobry thriller.

Czy polecam tę książkę? 

Tak, "Czasami kłamię" to dobra pozycja. Bywa irytująca i ma pewne niedociągnięcia, ale w ogólnym rozrachunku czytało mi się ją bardzo przyjemnie. Książka idealna na jesienne wieczory przy herbacie z imbirem - nuta dreszczyku i zaskoczenia, przy lekkim piórze autorki to idealne połączenie.

Mroczne zakamarki, Kara Thomas


Kto z nas nie lubi odkrywać tajemnic? Zajrzeć za kurtynę i zobaczyć kto rzeczywiście pociąga za sznurki? Ja bardzo, więc ‘’Mroczne zakamarki’’ Kary Thomas wzbudziły moje zainteresowanie. Książka miała być mroczna, pełna niewiadomych. Miała wcisnąć mnie w fotel do czasu aż nie odkryję prawdy. Może rzeczywiście miałam zbyt duże oczekiwania, niemniej podeszłam do niej bardzo entuzjastycznie.
Główna bohaterka - Tessa zjawia się po latach w rodzinnym miasteczku, aby pożegnać się z umierającym ojcem. Miejsce to przypomina jej jednak cały czas o demonach przeszłości. Jako dziecko wraz z przyjaciółką były świadkami okrutnej zbrodni. Dzięki ich zeznaniom znaleziono winnego i skazano go na karę śmierci. Tessa nie jest jednak pewna czy nie przyczyniły się do aresztowania niewinnego człowieka za sprawą niewielkiego kłamstwa. Próbując znaleźć odpowiedź na to i inne dręczące ją pytania, okrywa, że niewielkie Fayette skrywa wiele tajemnic.
Bohaterka jest skrajnie irytującą postacią z zaburzeniami poczucia własnej wartości, przez co wielokrotnie nie można jej zrozumieć. W pewnych momentach ma się wręcz ochotę potrząsnąć nią i zapytać ‘”ale o co Ci chodzi?’’. Poza tym, że jest niepewna siebie, a jej psychika nie opowiada jej wiekowi, ma też problem z proszeniem ludzi o przysługi. A przynajmniej tak utrzymuje autorka przestawiając nam postać. Jednak czytając ma się wrażenie, że nie o końca to przemyślała. Bohaterka wstydzi się zapytać czy może skorzystać z komputera w domu przyjaciółki, jednak nie ma problemu z pożyczaniem jej karty bibliotecznej lub z poproszeniem nowo poznanej osoby o naprawę roweru.
W całej książce znaleźć można zalewie kilka przekonujących rysów psychologicznych postaci. Postępowanie reszty jest często nielogiczne lub niezgodne z osobowością. Jest to jednak książka wpasowująca się w ramy young adult, a bohaterowie są młodzi, więc być może jest to zabieg celowy, aby dotrzeć do nastoletniego odbiorcy.
Tym co najbardziej irytuje podczas czytania jest fakt, że Thomas cały czas przekonuje nas, że ma w zanadrzu kolejną ukrytą tajemnicę. Ma, ale nie powie. Całe napięcie książki zbudowane jest na przemilczeniach i okrywanych zupełnie ‘’przypadkowo’’ wskazówkach. Gdy tylko akcja książki zwalnia a bohaterka nie ma pomysłu jak szukać odpowiedzi na swoje pytania, niespodziewanie dowiaduje się czegoś nowego. W takich momentach ma się wrażenie, że autorka sama nie wiedziała co jej postać mogłaby zrobić, wobec czego posunęła jej gotową wskazówkę. Sam proces odkrywania kolejnych tajemnic jest bardzo mozolny i niestety nieurozmaicony zwrotami akcji lub nowymi postaciami. Sprawia to, że po przeczytaniu książki ma się wrażenie przebrnięcia przez niesamowicie długą historię mimo, że książka ma jedynie 400 stron.
Książka nabiera z kolei bardzo szybkiego tempa na końcu. Nagle zaczyna dziać się wiele rzeczy na raz zupełnie bez przyczyny. Oczywiście seria tych zdarzeń prowadzi do rozwiązania wszelkich zagadek

Kara Thomas wpadła na pomysł napisania dobrej i przemyślanej historii, jednak problemy pojawiły się w kwestii jej wykonania. Fabuła jest ciekawa i w większości wciągająca, chociaż stylowo autorka musi popracować jeszcze nad warsztatem. Jest to zdecydowanie dobra pozycja dla młodszego odbiorcy, jednak trochę zbyt infantylna dla nieco bardziej wymagających czytelników.

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu