Powiększenie, Andrew Mayne

11:03 0 Comments A+ a-

Powiększenie to kolejna powieść o doktorze bioinformatyki Theo Crayu. Bohaterze tak bystrym, że analizuje dane szybciej niż algorytmy Googla. Po przygodach z Naturalisty zmaga się z niechcianymi aspektami popularności. Zmuszony porzucić pracę akademicką, zwalcza terroryzm w sektorze prywatnym. Praca jest dla niego wymagająca emocjonalnie - a kolejna sprzeczka z przełożonym, niebezpiecznie zbliża się do obszaru zwanego zwolnieniem dyscyplinarnym. 
Jak przystało na prawdziwego celebrytę w świecie zwalczania zbrodni, bohater nie może w spokoju wrócić do domu opalić netfliksa, partyjki szachów czy poużalać się nad sobą. Już u progu czeka na niego William Bostrom, zrozpaczony ojciec, zaginionego przed laty chłopca. Korzystając z nadprogramowego urlopu - Theo folguje swojej empatii i postanawia pomóc w odkryciu prawdy. Okazuje się też, że syn Bostroma to bynajmniej nie jedyny porwany chłopiec w okolicach Los Angeles. Bierność policji niepokoi naukowca i decyduje się samodzielnie rozwikłać tę zagadkę. Czy to kolejny seryjny morderca - który wykorzystuje ułomność systemu sprawiedliwości - aby pozostać nieuchwytnym podczas polowania na swoje kolejne ofiary? 
Choć książka jest lekko odrealniona i pełna uogólnień - to warta polecania wszystkim fanom gatunku. Super bystry ‘naukowiec-detektyw’, który lekkie braki w kompetencjach miękkich (tak, tak mamy tu modelowego zranionego twardziela o gołębim sercu - kto ich nie lubi?), nadrabia umiejętnością produkcji domowej broni biologicznej. Czy tak epicki bohater, programista, biolog, prawie akrobata może mieć nudne przygody? Nie. 
Autor umiejętnie znajduje złoty środek pomiędzy zaskakującymi zwrotami akcji, a pieszczeniem wychuchanego ego czytelnika, który może dedukować na równi z typem tak bystrym, że mózg się marszczy. Godziny spędzone na czytaniu, to czysta rozrywka, bez moralnych dylematów. Przez świat pełen zbrodni, nieczystych zagrywek i nieokiełznanej logiką przemocy wiedzie nas czysty jak łza moralny kompas bohatera, który zawsze wie co jest słuszne. Jak na rasowego detektywa przystało jest w stanie wywieść w pole szulerów, policjantów i wmówić sam sobie, że nie jest totalnym narcyzem. Jak tu nie kochać nieustraszonego naukowca, który najmroczniejszą zbrodnie rozkłada na łopatki z taką łatwością. Endorfiny skaczą jak sześciolatki na trampolinie. A trochę poważniej - czyta się dobrze, fabuła nie boli. Ciąg wydarzeń jest całkiem logiczny, a niespotykany zestaw umiejętności bohatera jest raczej charakterystyczny dla konwencji i nie przeszkadza w odbiorze. Książka, która raczej dostarczy nam rozrywki niż moralnych dylematów, pozwoli na chwilę przenieść się do świata ‘ekscytującej nauki’ i odkryć, kto był w stanie dopuścić się odrażającej zbrodni.
Dreszczyk emocji, miejskie legendy i bezradność wymiaru sprawiedliwości - sprawiają, że trudno się oderwać od “Powiększenia”

Kółko się Pani urwało, Jacek Galiński

14:52 0 Comments A+ a-


Każdy kto  przemieszcza się komunikacją publiczną w godzinach przed południowych wie, że raczej nie usiądzie.  Jest to pora, w której tramwaje okupuje specyficzny typ pasażerów – starsze panie z wózeczkami. Właśnie do tej grupy zalicza się Zofia Wilkońska, bohaterka komedii kryminalnej  Jacka Galińskiego Kółko się pani urwało.   Żmudną codzienność złośliwej emerytki, zakłóca seria niecodziennych wydarzeń.  Kiedy zastaje swoje mieszkanie zdewastowane  przez włamywaczy,  którzy nie tylko dopuścili się kradzieży, ale sprofanowali  galowy mundur, będący najcenniejszą pamiątką po mężu. Wiedziona zapachem papierosów i wątpliwej higieny, oskarża o całe zajście faceta bez nogi mieszkającego piętro wyżej. Nie usatysfakcjonowana opieszałą działalnością policji- sama postanawia odzyskać skradzione mienie co czyni ją główną  podejrzaną w sprawie morderstwa, który zaburzyło wątpliwy spokój mieszkańców kamienicy z ulicy Miedzianej.  Jest to jednak dopiero początek kłopotów i śledztwa, które starsza pani zmuszona jest przeprowadzić, aby oczyścić swoje imię.
Jest Warszawa, jest zbrodnia i stara kamienica. Jednak od dreszczyk emocji podczas lektury dość trudno.  Autor nie stawia czytelnia przed charakterystycznym dla kryminałów, wyzwaniem intelektualnym,  nieboszczyk jest epizodyczny, jednowymiarowy  i  przestaje być interesujący tak szybko jak znika z tekstu.  Z główną bohaterką łączyło go tyle co nic, ale jest to epidemia, która dotyka wszystkich pobocznych bohaterów.  Na komediowe  gagi, które tańczą  chwiejnie  na krawędzi absurdu i mocno inspirują się twórczością Patryka Vegi, też trzeba poczekać. 
Pani  Zofia pomimo usilnej próby bycia nieszablonową bohaterką, jest posklejana ze stereotypów i w konsekwencji narracja bardziej przypomina przedrzeźnianie niż autentyczny ciąg  myślowy.  Nie można nie zauważyć , że autor chce przemycić pod płaszczykiem niewybrednego poczucia humoru, to  z jakimi problemami  zmaga się osoba starsza.  Samotność, poczucie wykluczenia czy ciągłe balansowanie na krawędzi ubóstwa.  Przedstawianie, takich zagadnień niejako w roli puenty żartu – wydaje się dość niestosowne.  Zapewne miało na celu ‘odczarowanie starości’ jako czegoś co nie jest końcem życia, jednak rezultat przypomina noc kabaretową, więc jeśli kogoś bawi natrząsanie się z cudzych słabości- będzie śmiać się do rozpuku.  Jednak czytelnikowi z dozą empatii większą niż ta, którą ma kaktus, książka może nie wydawać się już tak zabawna. 
Poza  brakiem autentyczności, karykaturalnie przerysowanym zachowaniem – bohaterka zwyczajnie nie wzbudza sympatii.  Jeden z opryszczków, z którymi zmaga się dzielna staruszka powiedział do niej  „Jesteś tak wkurwiająca , że nie wiem, jak dożyłaś takiego wieku”.  Wierzcie lub nie światopogląd prezentowany przez tę  kobietę sprawia, że człowiek sam zadaje sobie to pytanie.
Po omówieniu niewybrednej części humorystycznej, warto byłoby zająć się misternie  utkaną przez autora zagadką. W końcu mamy do czynienia z komedią kryminalną. Więc kiedy zrobimy sobie krótką przerwę pomiędzy niewymuszonymi salwami śmiechu, na pewno nie będziemy w stanie się oderwać od pasjonującego pościgu za mordercą. No i klops. Też nie. Intryga bez ładu i składu, kolejne wątki podszywane są topornie jak kończyny potwora Frankensteina.  Ma ręce, ma nogi – chodzi: żywy człowiek. Z fabułą jest tutaj podobnie, czytelnik jest okładany przez autora oczywistościami z domieszką bezsensu od początku do końca.
Zdecydowanie polecam, kiedy potrzebujecie lektury do poczekalni u dentysty, podróży zatłoczonym tramwajem lub innego miejsca, które nie pozwala na przyzwoitą koncentrację.  Zapewni lekką rozrywkę, na pewno nie zmusi do myślenia, ani nie zostanie w pamięci na dłużej.  Jeśli trapią was negatywne emocje, zawsze możecie sobie ulżyć – komentowanie co bardziej idiotycznych fragmentów tego dzieła na pewno zadziała odprężająco.
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu